Nezumi był w tunelu. W nieprzeniknionych ciemnościach. Zaczerpnął tchu; powietrze miało nikły zapach wilgotnej pleśni. Posuwał się ostrożnie naprzód cal po calu. Tunel był ciasny. Wystarczający, by był w stanie się przez niego przecisnąć i całkowicie pogrążony w mroku. Nie docierał tutaj nawet najmniejszy promień światła, lecz to właśnie go uspokajało. Lubił ciemne i ciasne przestrzenie. W nich żadne duże stworzenie nie mogło go dopaść. Chwilowo czuł ulgę i spokój. Rana na ramieniu pulsowała tępym bólem, lecz to nie było w stanie go zatrzymać. Poważniejszym problemem była raczej ilość krwi, którą stracił. Rana nie była szczególnie głęboka, został jedynie lekko zadraśnięty. Do tej chwili krew powinna już zacząć krzepnąć i zamknąć otwartą ranę. Lecz mimo to… Poczuł ciepłą ciecz spływającą po skórze. Wciąż krwawił.
Środek przeciwzakrzepowy. Musieli pokryć nim nabój.
Nezumi przygryzł wargę. Potrzebował czegoś, by zatamować krwotok. Trombiny albo soli glinu. Choć w obecnej sytuacji wystarczyłaby mu choćby odrobina czystej wody do przemycia rany.
Ugięły się pod nim kolana. Ogarnęły go zawroty głowy.
Niedobrze.
Omdlenie z powodu utraty krwi. Jeśli to właśnie to, to jest z nim naprawdę źle. Wkrótce nie będzie w stanie się ruszać.
- Ale może nie powinienem się tym przejmować. – usłyszał głos w swojej głowie.
Może to nie byłoby najgorsze rozwiązanie. Skulić się w dusznej ciemności, w odrętwieniu. Ułożyłby się do snu, do długiego snu – i śmierci, która przyniosłaby mu ukojenie. To by nie bolało, nie aż tak bardzo. Poczułby jedynie lekki chłód.
Nie. Byłoby za prosto. Jego ciśnienie krwi gwałtownie by spadło, każdy oddech sprawiałby mu trudność, kończyny zaciążyłyby mu niczym ołów… Z pewnością nie byłoby to bezbolesne.
Chcę spać.
Był zmęczony. Zmarznięty. Ranny. Nie miał już siły się ruszać. Powiedział sobie, że musi znieść cierpienie jeszcze tylko przez chwilę. Lepiej się zatrzymać, przestać walczyć, gdy wiadomo, że jest to bezowocne. Gdzieś w tym tunelu byli ludzie ścigający go. Wszyscy przeciwko niemu. I żadnego, który by mu przyszedł z pomocą. Więc powinien tutaj zakończyć swoje życie. Skulić się tu i zasnąć. Po prostu się poddać.
Jego stopy nadal posuwały się naprzód. Dłonie po omacku szukały oparcia na zimnych ścianach tunelu. Nezumi uśmiechnął się z wysiłkiem. Głos w głowie wciąż nalegał, by się poddał, lecz ciało nie chciało dać za wygraną. Jakże kłopotliwe było to wszystko.
Została mi godzina. Nie, ledwo trzydzieści minut.
Trzydzieści minut i jego ciało osłabnie już na tyle, że nie będzie mógł ruszyć choćby palcem. W tym czasie musiał jakoś zatrzymać krwawienie i znaleźć bezpieczne miejsce na odpoczynek. Te warunki musiał spełnić, by dać sobie szansę na przeżycie.
Poczuł ruch w powietrzu. Gęsty mrok przed nim stopniowo się rozjaśniał. Mozolnie stawiał krok za krokiem. Wynurzył się ze „swojego” ciemnego i ciasnego tunelu. Teraz znajdował się w szerszym korytarzu otoczonym białymi betonowymi ścianami. Nezumi wiedział, że była to część tunelu kanalizacyjnego używanego jeszcze kilkanaście lat temu, pod koniec dwudziestego wieku. W przeciwieństwie do części miasta znajdującej się na powierzchni, podziemne kanały No.6 były bardzo zaniedbane. Wiele z nich pozostało w niezmienionym stanie od ubiegłego wieku. Ten kanał był właśnie jednym z tych porzuconych i zapomnianych. Nezumi nie mógłby marzyć o lepszym miejscu. Zamknął oczy i przypomniał sobie mapę No.6, którą ukradł z jednego z komputerów w Zakładzie Karnym.
Istniała duża szansa, że ten tunel był opuszczonym szlakiem K0210. Jeśli byłoby tak w istocie, to powinien znajdować się w pobliżu bogatej dzielnicy, zwanej Chronos. Oczywiście mógł się mylić i droga ta równie dobrze mogła prowadzić do ślepego zaułka. Ale jeśli już zdecydował się przeżyć, poruszanie się naprzód było jedyną opcją. Nezumi w swoim obecnym stanie nie miał możliwości wyboru ani czasu na zastanawianie się.
Powietrze znów się poruszyło. Nie było już zatęchłe, jak wcześniej, lecz świeże i wilgotne. Przypomniał sobie, że na powierzchni wcześniej padało. Ten korytarz z pewnością prowadził na zewnątrz.
Nezumi wziął głęboki wdech i poczuł zapach deszczu.
* * *
7 września 2013 roku – dzień moich dwunastych urodzin. Tego dnia tropikalny niż albo huragan, który utworzył się tydzień wcześniej nad północno-zachodnią częścią Północnego Pacyfiku, skierował się na północ, przybierając na sile, aż w końcu uderzył prosto w miasto No.6.
To był najlepszy prezent urodzinowy, jaki kiedykolwiek dostałem. Byłem podekscytowany. Minęła dopiero szesnasta, a już zapadał zmrok. Za oknem drzewa zginały się na wietrze, który odzierał je z liści i łamał co cieńsze gałązki. Uwielbiałem trzaski, które przy tym wydawały. Ten hałaśliwy koncert stanowił zupełne przeciwieństwo typowej codziennej atmosfery panującej w naszym sąsiedztwie – cichej i nadętej, gdzie niedopuszczalny był jakikolwiek głośniejszy dźwięk.
Moja matka wolała małe drzewa od kwiatów, więc dzięki jej entuzjazmowi i spontanicznie sadzonych na każdym wolnym skrawku terenu migdałowcach, kameliach i klonach, nasz ogród rozrósł się w mały lasek. Dzięki temu dzisiejszy hałas na dworze nie mógł się równać z żadnym innym. Każde drzewo wydawało swój własny jękliwy dźwięk. Zerwane liście i połamane gałązki uderzały w szyby, przylepiały się do nich, aż w końcu zmiatał je wiatr. Raz za razem, potężne podmuchy napierały na okna.
Kusiło mnie, żeby je otworzyć. Nawet tak silny huragan nie był w stanie przebić się przez pancerne szkło, a w moim pokoju dzięki systemowi automatycznie kontrolującemu stan atmosfery, temperatura i wilgotność pozostawały na stabilnym poziomie. Dlatego właśnie tak bardzo chciałem otworzyć okno. Otworzyć, wpuszczając powietrze, wiatr, deszcz, odmianę od rutyny.
- Sion – dobiegł z interkomu głos mojej matki. – Mam nadzieję, że nie myślisz o otworzeniu okna.
- Nie myślę.
- To dobrze… Słyszałeś wiadomości? Niżej położona część Zachodniego Bloku została zalana przez powódź. Okropne, prawda?
Jej głos nie brzmiał, jakby czuła się jakoś wyjątkowo okropnie.
Poza granicami No.6 tereny podzielone były na cztery bloki – Wschodni, Zachodni, Północny i Południowy. Większa część Wschodniego i Południowego przeznaczona była na pola uprawne i pastwiska. Zaspokajały one 60% zapotrzebowania na produkty rolne i 50% na produkty pochodzenia zwierzęcego. Na północy natomiast rozciągały się góry i połacie lasów liściastych, oddane pod całkowity nadzór Centralnego Komitetu Administracyjnego. Bez pozwolenia komitetu nikt nie mógł bezkarnie wejść na ten teren. Nie żeby ktoś stąd w ogóle miał ochotę zapuszczać się w dzikie i niebezpieczne ostępy puszczy, w której od wielu lat nie stanęła ludzka stopa.
W centrum miasta znajdował się ogromny park, który zajmował jedną szóstą całej powierzchni No.6. Było to jedyne miejsce, gdzie można było doświadczyć zmian pór roku i zaobserwować setki gatunków małych zwierząt i owadów, które tam zamieszkiwały.
Zdecydowana większość mieszkańców była zachwycona parkiem i jego „dziką” naturą. Ja za nim nie przepadałem. Szczególnie złe wrażenie robił na mnie budynek Ratusza sterczący między drzewami w samym środku parku. Posiadał piętnaście pięter, w tym pięć podziemnych i miał kształt kopuły. W No.6 nie było żadnych drapaczy chmur, więc może użycie słowa „sterczał” to lekka przesada. Niemniej jednak Ratusz sprawiał złowrogie wrażenie. Niektórzy nazywali go „Kroplą Księżyca” z powodu jego zaokrąglonej białej elewacji, lecz według mnie bardziej przypominał pęcherz na skórze. Pęcherz, który ni stąd ni zowąd wyrósł w środku miasta. Miejski szpital i Ministerstwo Bezpieczeństwa przylegały do niego tak, jakby chciały go objąć. Wszystkie trzy budynki połączone były ze sobą korytarzami, które wyglądały jak rury gazociągowe. Całość otaczał gęsty zielony las. Park – miejsce ciszy i spokoju dla praworządnych obywateli. Wszystkie rośliny i zwierzęta zamieszkujące to miejsce były dokładnie monitorowane i każdy kwiat, owoc czy najmniejsze nawet zwierzątko pozostawało pod stałą obserwacją.
Mieszkańcy mieli możliwość wybrania sobie najlepszej lokalizacji i pory dnia do cieszenia oka tym wszystkim dzięki miejskiemu systemowi usług. Posłuszna, idealna natura. Lecz nawet ona potrafiła czasami wpaść w gniew, tak jak dzisiaj. Jakby nie patrzeć, szalał właśnie huragan.
Ulistniona gałąź wciąż wytrwale przyczepiała się do mojego okna. Wiatr silnie na nią napierał, a jego ryk odbijał się echem co jakiś czas. Pomyślałem, że przynajmniej jestem w stanie słyszeć, jak szyby rezonują pod jego wpływem. Dźwiękoszczelne szkło odcinało mnie od jakichkolwiek dźwięków z zewnątrz. Pragnąłem usłyszeć i poczuć ten szalejący wściekle wiatr. Prawie że bez zastanowienia otworzyłem okno na oścież. Wichura i deszcz wdarły się do środka. Wiatr dudnił, jakby pochodził gdzieś z głębi ziemi. To był ryk, jakiego już dawno nie słyszałem. Wyciągnąłem przed siebie ręce i także zacząłem krzyczeć. Dźwięk ginął wśród burzowych zawodzeń, by nie dotrzeć do czyichkolwiek uszu. A ja wciąż krzyczałem, bez żadnego powodu. Krople deszczu wpadały mi do gardła. Wiedziałem, że zachowywałem się dziecinnie, mimo to nie potrafiłem przestać. Deszcz jeszcze się nasilił. Jakże ekscytująco byłoby teraz zdjąć ubranie i zanurzyć się w tej ulewie. Spróbowałem wyobrazić sobie siebie nago biegającego wśród szalejącej nawałnicy. Zostałbym z pewnością uznany za szaleńca. Ale i tak czułem nieodpartą pokusę, by to zrobić. Znów otworzyłem szeroko usta, połykając krople wody. Chciałem zdusić w sobie ten dziwny impuls. Bałem się tego, co czaiło się w mojej duszy. Czasami czułem się przytłoczony dzikim przypływem emocji.
Złam to.
Zniszcz to.
Co zniszcz?
Wszystko.
Wszystko?
Włączył się sygnał ostrzegawczy. Informował mnie, że warunki atmosferyczne w pokoju pogarszały się. Ostatecznie okno zaraz samo się zamknie i automatycznie zablokuje. Rozpocznie się osuszanie i wyrównywanie temperatury, wszystkie mokre rzeczy w pokoju – łącznie ze mną – zostaną natychmiastowo wysuszone. Wytarłem mokrą twarz w zasłonę i skierowałem się do drzwi, by wyłączyć system kontroli powietrza.
Co by się stało, gdybym w tym momencie posłuchał sygnału z systemu? Bywają chwile, kiedy się nad tym zastanawiam. Jeśli zamknąłbym okno i wybrał suchą wygodę swojego pokoju, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Nie, nie żałuję tego co się stało, nic z tych rzeczy. Po prostu się zastanawiam. Mój starannie kontrolowany świat zmienił się przez jeden mały zbieg okoliczności – 7 września 2013 roku w burzowy dzień przypadkiem otworzyłem okno. To była bardzo osobliwa refleksja.
I mimo, że nie mam jakiegoś konkretnego Boga, w którego bym wierzył, są takie chwile kiedy po prostu jestem przekonany, że istnieje coś takiego jak „wola wyższa”.
Nacisnąłem przełącznik. Sygnał ucichł. Nagła cisza wypełniła pokój.
- Heh.
Usłyszałem niewyraźny śmiech za plecami. Instynktownie odwróciłem się, a moje usta wydały krótki okrzyk. Za mną stał chłopiec, przemoczony do suchej nitki. Musiała minąć chwila, zanim zorientowałem się, że to rzeczywiście chłopiec. Jego sięgające ramion włosy prawie całkiem zakrywały drobną twarz. Szyja i ramiona wystające z koszulki z krótkim rękawem były nienaturalnie chude. Nie potrafiłem właściwie do końca stwierdzić, jakiej jest płci, czy jest młodszy, czy starszy niż to, na ile wyglądał. Moje oczy i uwaga były za bardzo skupione na jego lewym ramieniu pokrytym czerwienią, bym mógł myśleć o czymś innym.
To był kolor krwi. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie widziałem nikogo, kto by krwawił tak obficie, jak on. Odruchowo wyciągnąłem dłoń w jego kierunku. Sylwetka intruza rozmyła mi się przed oczami. Ułamek sekundy później poczułem uderzenie i zostałem z wielką siłą przyciśnięty do ściany. Następnym, co poczułem, był lodowaty dotyk na szyi. Dotyk pięciu palców zaciskających się wokół mojego gardła.
Przypadkiem znalazłam tego bloga i naprawdę jestem zaskoczona, że jest tak dobry - sama szata graficzna jest przyjemna dla oczu ;>
OdpowiedzUsuńCzekam na dalsze tłumaczenie No.6, bo powieść trzyma w napięciu. Pozdrowienia dla autorki;)
Zgadzam się z przemówcą. Me gusta ;)
OdpowiedzUsuńA ja się zastanawiam czy wiesz o innym polskim tłumaczeniu? http://rokutousei-no-yoru-kuroneko.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńMi sie wydaje ze lepiej by było scalic szeregi i wspolnie tłumaczyc, ale to jest tylko moja mała sugestia :D
Tak, wiem o tym tłumaczeniu i czytałam je. Właśnie ono zainspirowało mnie do tego, by samej też zacząć tłumaczyć. Po prostu zastanawiałam się, czy też bym dała radę, to tyle :) Jak już napisałam powyżej w opisie, mam dość słomiany zapał, więc nie chciałabym się angażować w coś z innymi osobami, co mogłabym potem zostawić. A tu wklejam kiedy chcę. Co oczywiście nie znaczy, że nie będę się starać! (a tak na marginesie to są chyba nawet jeszcze z dwie strony z tłumaczeniem pl)
UsuńW każdym razie, dziękuję za opinię:)