To jest polskie tłumaczenie powieści Asano Atsuko - "No.6" by Aireladien. Na podstawie: http://9th-ave.blogspot.com/

niedziela, 8 stycznia 2012

Rozdział I: Nezumi ociekający deszczem (Część 2)


- Nie ruszaj się. – powiedział chłopiec.

Był ode mnie niższy. Dusząc się, zdołałem wygiąć szyję na tyle, by spojrzeć w jego oczy. Były ciemne i błyszczące. Szare. Nigdy wcześniej nie widziałem takiego koloru oczu, u nikogo. Jego palce zacisnęły się mocniej. W żadnym wypadku nie wyglądał na silnego, a mimo to unieruchomił mnie skutecznie. Nie było to coś, co by potrafiła zrobić przeciętna osoba.

- Widzę – zdołałem wykrztusić – że dla ciebie to nic nowego.

Para szarych oczu pozostała niewzruszona. Przewiercała mnie swoim spojrzeniem na wskroś, połyskując jak gładka tafla spokojnego oceanu. Nie potrafiłem w tych oczach znaleźć żadnych emocji – żadnego strachu, groźby, czy morderczych intencji. Patrzyły na mnie spokojnie i bez wyrazu. Poczułem, że moja panika powoli mija.

- Opatrzę ci ranę. – powiedziałem, oblizując wargi. – Jesteś ranny, prawda? Opatrzę cię.
Mogłem dostrzec siebie samego odbijającego się w oczach intruza. Przez chwilę miałem wrażenie, że zaraz zostanę wciągnięty w te dwie szare studnie bez dna. W końcu odwróciłem wzrok, spojrzałem w dół  i powtórzyłem:

- Pozwól mi opatrzyć swoją ranę. Musimy zatrzymać krwawienie. Opatrzyć. Rozumiesz co mówię, czy nie?

Uchwyt wokół mojej szyi nieco się rozluźnił.

- Shion.

Głos mojej matki znów odezwał się z interkomu. – Masz otwarte okno, prawda?

Nabrałem powietrza. Czułem się dobrze. Wszystko jest w porządku, zapewniłem siebie. Byłem w stanie mówić normalnym głosem.

- Okno…? Ach, no tak, jest otwarte.

- Złapiesz przeziębienie, jeśli natychmiast go nie zamkniesz.

- Wiem.

Usłyszałem jej śmiech po drugiej stronie urządzenia.

- Kończysz dzisiaj dwanaście lat, a nadal zachowujesz się jak małe dziecko.

- Okej, wiem o tym… Ach, mamo?

- Tak?

- Mam do napisania referat. Mogłabyś nie dzwonić do mnie przez jakiś czas?

- Referat? Przecież twój „Specjalny Program dla Uzdolnionych” dopiero się zacznie, a już masz tyle do roboty?

- Hę? Ach… No, już na samym początku mam różne specjalne zadania.

- Rozumiem… Nie przemęczaj się. Zejdź potem na kolację.

Zimne palce zsunęły się z mojego gardła. Już mogłem się swobodnie ruszać. Wyciągnąłem dłoń, by zrestartować kontrolę powietrza. Upewniłem się też, że wyłączyłem system bezpieczeństwa. Gdybym tego nie zrobił, intruz zostałby wykryty jako obcy i natychmiast włączyłby się alarm. Jeśli osoba byłaby oznakowanym obywatelem No.6, nic takiego by się nie stało, ale jakoś nie wierzyłem, że to przemoknięte stworzenie posiada obywatelstwo.

Okno się zamknęło i do pokoju zaczęło napływać ciepłe powietrze. Szarooki chłopiec osunął się powoli na podłogę i oparł o łóżko. Odetchnął głęboko. Był wyraźnie osłabiony. Szybko znalazłem apteczkę. Najpierw sprawdziłem mu puls, a potem rozdarłem jego koszulkę i zacząłem przemywać ranę.

- To…

Zszokowany wpatrywałem się w jego ramię. Ten typ rany był dla mnie zupełną nowością. Chłopiec miał wyrytą płytką pręgę blisko stawu ramieniowego.

- Rana postrzałowa?

- Taa. – odpowiedział wymijająco. – Ale spudłowali. Jaka jest twoja fachowa nazwa na to? Otarcie?

- Nie jestem specjalistą, tylko na razie uczniem.

- „Specjalnego Programu dla Uzdolnionych”?

- Zaczynam w przyszłym miesiącu.

- Łał. Wysokie IQ, co?

W jego głosie zabrzmiała nutka sarkazmu. Przestałem na chwilę przyciskać gazę do jego rany i spojrzałem mu w oczy.

- Nabijasz się ze mnie?

- Nabijam? Akurat w momencie, gdy mnie opatrujesz? Nigdy. Więc jaką masz specjalizację?

Odpowiedziałem mu, że specjalizuję się w ekologii i dopiero co zostałem przyjęty do „Specjalnego Programu dla Uzdolnionych”. Ekologia. Miało to raczej niewiele wspólnego ze sposobami leczenia ran postrzałowych. Dlatego dziś było moje pierwsze doświadczenie  w  udzielaniu komuś pomocy medycznej. Czułem lekką ekscytację. Zastanówmy się, co powinienem zrobić najpierw? Zdezynfekować, opatrzyć… A tak, miałem zatrzymać krwawienie.

- Co ty robisz?

Chłopiec wpatrywał się we mnie, gdy wyciągałem z apteczki strzykawkę. Przełknął ślinę.

- Znieczulenie miejscowe. W porządku, w tym miejscu będzie dobrze…

- Czekaj… czekaj chwilę. Zamierzasz to zamrozić, a potem co?

- Zaszyć.

Możliwe, że powiedziałem to z szerokim uśmiechem na twarzy mówiącym, że nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności. Ale zdałem sobie z tego sprawę dopiero po chwili.

- Zaszyć!? Nie masz żadnej prymitywniejszej metody?

- To nie szpital. I akurat tak jakoś się złożyło, że nie posiadam najnowocześniejszego wyposażenia lekarskiego do użytku domowego. Poza tym wydaje mi się, że rana postrzałowa sama w sobie jest prymitywna.

Wskaźnik przestępczości w mieście był bliski zera. No.6 było bezpieczne, więc nie istniała potrzeba, by zwykły mieszkaniec nosił przy sobie broń. A jeśli już ją posiadał, to tylko do polowań. Przepisy pozwalały na dwukrotne organizowanie łowów w ciągu roku. Amatorzy tych przedsięwzięć, z bronią wiszącą im u ramion, wędrowali wtedy na północ w góry. Matka bardzo się temu sprzeciwiała. Mówiła, że nie rozumie, jak ludzie mogą zabijać zwierzęta dla przyjemności, i nie była osamotniona w tych poglądach. W okresowych badaniach opinii publicznej 70% społeczeństwa wyraziło swoją dezaprobatę względem polowania na zwierzęta dla sportu. Zabijanie biednych, niewinnych zwierząt – jakie to brutalne, jakże okrutne…

Ale to krwawiące stworzenie siedzące przede mną nie przypominało lisa czy jelenia. To był człowiek.

- Nie mogę w to uwierzyć. – mruknąłem do siebie pod nosem.

- W co uwierzyć?

- Że istnieją ludzie, którzy są w stanie strzelić do drugiego człowieka… Chyba że… nie powiesz mi chyba, że ktoś z klubu łowieckiego przypadkiem cię postrzelił?

Chłopiec wykrzywił wargi w uśmiechu.

- Klub łowiecki, heh. Właściwie możesz ich tak nazywać. Ale nie postrzelili mnie przez pomyłkę.

- Wiedzieli, że strzelają do człowieka? Przecież to niezgodne z prawem.

- Tak uważasz? Zamiast na lisa, po prostu zdarzyło im się zapolować na człowieka. Polowanie na ludzi. Nie wydaje mi się, żeby prawo tego zakazywało.

- Co masz na myśli?

- Że istnieją myśliwi i zwierzyna.

- Kompletnie nie rozumiem, o czym mówisz.

- Tak podejrzewałem. Nie musisz rozumieć. Więc na serio zamierzasz mnie pokłuć? Nie masz znieczulenia w spray’u, czy czegokolwiek innego?

- Zawsze chciałem komuś zrobić zastrzyk.
Zdezynfekowałem ranę i zaaplikowałem znieczulenie w trzech miejscach wokół niej. Trochę trzęsły mi się ręce, ale w sumie poszło gładko.

- Za chwilę powinno zdrętwieć i wtedy…

- Założysz szwy.

- Dokładnie.

- Masz jakieś doświadczenie?

- Pewnie, że nie. Nie jestem na medycznym kierunku. Ale mam podstawową wiedzę o szyciu żagli. Widziałem to na filmie.

- Podstawowa wiedza o szyciu żagli, mówisz…

Wziął głęboki oddech i spojrzał mi prosto w twarz. Miał wąskie usta, zapadnięte policzki i bladą wysuszoną skórę. To była twarz kogoś, kto nie żył zwyczajnym ludzkim życiem. Rzeczywiście, wyglądał jak nieustannie ścigane zwierzę, wycieńczone i pozbawione drogi do ucieczki. Natomiast jego oczy były zupełnie inne. Nie wyrażały żadnych emocji, ale czułem bijącą od nich nieugiętą siłę. Czy to właśnie była wola życia? Zastanawiałem się nad tym. Nigdy jeszcze nie spotkałem nikogo z takimi oczami, które tak zapadłyby mi w pamięć jak te. I właśnie teraz te oczy wbijały we mnie spojrzenie, bez choćby jednego mrugnięcia.

- Jesteś dziwny.

- Czemu tak mówisz?

- Nawet nie zapytałeś mnie o imię.

- Ach, racja. Ale ja także się nie przedstawiłem.

- Shion*, prawda? Jak taki kwiat?

- Tak. Moja matka lubi drzewa i dzikie kwiaty. A ty jak się nazywasz?

- Nezumi*.

- Hę?

- Moje imię.

- Nezumi… to nie to.

- Nie co?

Ten kolor oczu nie mógł należeć do żadnego szczura. Był zbyt elegancki. Jak… niebo bladym świtem – czy właśnie tak nie wyglądał? Zaczerwieniłem się zażenowany, że zacząłem prawić swoje mądrości jak jakiś kulawy poeta. Celowo podniosłem głos.

- Dobra, zaczynamy.

Nie zapomnij podstawowych kroków przy zakładaniu szwów, powiedziałem sobie. Wszyj najpierw dwa lub trzy jako podstawę, a potem użyj ich jako pomocniczych do przeciągnięcia kolejnych nici. Musi to być zrobione z najwyższą ostrożnością i precyzją… W przypadku ciągłych szwów…

Zadrżały mi palce. Nezumi w ciszy obserwował ich ruchy. Byłem zdenerwowany, ale też trochę podekscytowany. Właśnie wprowadzałem w czyn to, o czym do tej pory jedynie czytałem w podręcznikach. To było niezwykłe uczucie.

Skończyłem szycie i przycisnąłem kawałek czystej gazy do rany. Kropla potu spłynęła mi po czole.

- Więc jednak jesteś zdolny.

Czoło Nezumiego także było wilgotne od potu.

- Po prostu mam sprawne ręce.

- To nie tylko ręce. Twój mózg. Masz tylko dwanaście lat, tak? I wybierasz się na „Specjalny Program dla Uzdolnionych” do najlepszej uczelni. Jesteś super elitą.

Tym razem nie było sarkazmu. To nie był żaden przytyk. W ciszy odłożyłem zabrudzoną gazę i przyrządy do apteczki.

Dziesięć lat temu dostałem najwyższą ocenę w miejskim teście na inteligencję wśród dwulatków. Miasto zapewniało każdemu, kto wyróżniał się zdolnościami umysłowymi czy sportowymi najlepszą edukację, jaką tylko mógł sobie wymarzyć. Do wieku lat dziesięciu uczęszczałem na zajęcia w klasach wyposażonych w najnowocześniejsze sprzęty, pośród innych dzieci z podobnymi do moich wynikami. Pod okiem najwybitniejszych nauczycieli otrzymaliśmy solidną i gruntowną podstawową wiedzę, po czym każdy z nas otrzymał swój własny zespół instruktorów, by rozpocząć kształcenie w kierunku przypisanej specjalizacji. Od dnia, kiedy moja inteligencja została oceniona jako najwyższa, przyszłość była dla mnie pewna. Nieunikniona. Żadna siła nie była w stanie jej zmienić. A przynajmniej tak miało być.

- Łóżko wygląda na wygodne… – mruknął Nezumi, wciąż się o nie opierając.

- Możesz się położyć. Tylko najpierw się przebierz.

Wyciągnąłem czyste ubranie, ręcznik i pudełko z antybiotykami i położyłem to wszystko na kolanach Nezumiego.  A potem dla kaprysu stwierdziłem, że zrobię gorącą czekoladę. Miałem w pokoju wystarczające sprzęty kuchenne, żeby przyrządzić coś ciepłego do picia.

- Niezbyt to modne, co? – westchnął Nezumi i pociągnął za rękaw  koszuli w kratkę.

- Moim zdaniem, na pewno bardziej niż brudna, podarta i zakrwawiona koszulka.

Podałem mu parujący kubek gorącej czekolady. Po raz pierwszy tego wieczoru zobaczyłem jakiś cień emocji w jego szarych oczach. Przyjemność. Nezumi pociągnął duży łyk, po czym mruknął cicho:

- Dobre. Lepsze niż twoje szycie.

- To niesprawiedliwe porównywać te dwie rzeczy. Poza tym uważam, że poszło mi całkiem nieźle jak na pierwszy raz.

- Zawsze taki jesteś?

- Hę?

- Zawsze jesteś taki otwarty? Czy to po prostu normalne dla was, elity spod klosza, nie mieć za grosz poczucia zagrożenia? – ciągnął Nezumi, trzymając kubek w obu dłoniach. – Możecie być sobie w dobrych stosunkach z intruzami, bez żadnego strachu i nie czując niebezpieczeństwa z ich strony, czy tak?

- Czuję niebezpieczeństwo. Strach też. Boję się niebezpiecznych rzeczy i nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. I nie jestem na tyle naiwny, by wierzyć, że ktoś, kto wchodzi do mojego pokoju na pierwszym piętrze przez okno jest szanowanym obywatelem.

- Więc dlaczego?

Miał rację. Dlaczego? Dlaczego opatrzyłem ranę obcemu i do tego jeszcze nawet zrobiłem mu gorącą czekoladę? Nie byłem bezdusznym potworem. Ale nie miałem też w sobie na tyle współczucia i życzliwości, żeby wyciągać rękę do każdego rannego, którego spotkam. Nie byłem święty. Nie znosiłem kłopotów i kłótni. Ale mimo wszystko wpuściłem do środka intruza. Jeśli dowiedziałyby się o tym władze miasta, byłbym w poważnych tarapatach. Mogliby uznać mnie za osobę pozbawioną zdrowego rozsądku. Jeśli tak by się stało, to wtedy…

Moje oczy spotkały się z parą szarych. Odniosłem wrażenie, że widzę w nich nutkę rozbawienia. Tak jakby mogły przenikać przeze mnie i widzieć wszystkie moje myśli. I śmiały się z nich. Ścisnąłem się za brzuch i ponownie spojrzałem na Nezumiego.

- Gdybyś był wielkim, agresywnym facetem, bez zastanowienia natychmiast włączyłbym alarm. Ale jesteś niski, wyglądałeś jak dziewczyna i miałem wrażenie, że za chwilę upadniesz. Więc… Więc zdecydowałem, że ci pomogę. Poza tym…

- Poza tym?

Poza tym twoje oczy miały niezwykły kolor, który widziałem pierwszy raz w życiu. I było w nich coś, co mnie przyciągało.

- Poza tym… Zawsze chciałem wiedzieć, jakie to uczucie zszywać żagle na statku. Chyba podobne.
Nezumi wzruszył ramionami i dopił resztę swojej czekolady. Otarł usta wierzchem dłoni i przejechał dłonią po kołdrze.

- Naprawdę mogę tu spać?

- Jasne.

- Dziękuję.

To były pierwsze słowa wdzięczności, jakie od niego usłyszałem od momentu, gdy pojawił się w moim pokoju.


* Shion to po japońsku „aster” (kwiat).
* Nezumi znaczy po japońsku „mysz” albo „szczur”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz