To jest polskie tłumaczenie powieści Asano Atsuko - "No.6" by Aireladien. Na podstawie: http://9th-ave.blogspot.com/

piątek, 24 lutego 2012

Rozdział II: Cichy początek (Część 1)


Indeks sprawy (Pierwszy Odnotowany Przypadek)
Mężczyzna; lat 31. Pracownik firmy biotechnologicznej. Inżynier. Martwy w chwili znalezienia. Potwierdzony adres…


Mężczyzna usiadł na ławce w Parku i westchnął. Zastanawiał się, ile razy już wzdychał tego ranka. Westchnął znów i spojrzał na główkę sałaty, którą trzymał w ręce. Z jego ust uleciało kolejne westchnienie. Kruche, zielone liście były mocno przytwierdzone do główki – intensywność owinięcia zależała od jakości, ta zaś była pierwszej klasy sałatą. Oderwał jeden liść i włożył do ust. Miał delikatny smak i doskonałą strukturę. W rzeczy samej, pierwsza klasa. Więc dlaczego tak kiepsko się sprzedawała?

Ta sałata była dziełem jego rąk. Długo pracował w przedsiębiorstwie biotechnologicznym produkującym świeżą żywność, a głównie warzywa liściaste. Wierzył, że te pewne jakościowo, niedrogie i przepyszne bio-warzywa rozwiążą postępujący kryzys żywnościowy i wkrótce staną się filarem dystrybucji żywności w mieście. Był tego pewien. Mimo to sprzedaż nie szła tak dobrze, jak oczekiwał, więc zaczynał już tracić nadzieję. Kupujący, od jego bio-warzyw woleli produkty pochodzące z pól Południowo-Wschodnich Bloków. Duży popyt był zwłaszcza na warzywa liściaste, jak kapusta czy sałata. Jego szef zapowiedział mu, że jeśli tak dalej pójdzie, będzie zmuszony przerwać produkcję.

Poczuł swędzenie u nasady szyi. Coś dokuczało mu w tym miejscu już od kilku chwil. Mężczyzna miał skłonność do dostawania wysypki ze zmęczenia, więc z pewnością jeszcze dzisiejszego wieczora jego ciało pokryje się setkami czerwonych plamek. Zbyt dużo nieprzyjemnych rzeczy działo się tego dnia. Raz jeszcze westchnął. Sałata zaciążyła mu w ręce.  

Coś zadźwięczało mu w kieszeni na piersi. Ekran telefonu komórkowego wygenerowany przez jego kartę identyfikacyjną wyświetlił twarz młodej kobiety.

Pozdrowienia od Miejskiego Systemu Informacyjnego. Zawiadamiamy, że wyniki Dziecięcego Egzaminu są już dostępne. Aby potwierdzić tożsamość właściciela konta,  prosimy o wprowadzenie Numeru Obywatelstwa…

Zanim kobieta zdążyła skończyć, mężczyzna już zdążył wystukać swój numer. Tego dnia odbyły się egzaminy jego dwuletniej córeczki. Była błyskotliwą, cudowną małą dziewczynką. Nigdy nie ośmieliłby się wypowiedzieć tego głośno, ale miał cichą nadzieję, że osiągnie najwyższy wynik.

Dziękuję. Potwierdziliśmy pański odcisk palca oraz numer identyfikacyjny. Informacje są następujące…

Pojawiło się imię jego córki, a następnie zestaw szczegółowych  danych. Waga, wzrost, wymiary, stan zdrowia i odżywiania, etap rozwoju oraz rankingi rozmaitych umiejętności… wszystkie oceny wahały się średnio między A i C. Nie była ani nadto opóźniona ani wybitna. I to tyle. Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w ekran, aż w końcu schował swoją kartę z powrotem do kieszeni. Zobaczył w myślach uśmiechniętą twarz córki.

- Och, no cóż. – rzekł pod nosem i wyszczerzył się w uśmiechu do trzymanej w ręku główki sałaty. Uzdolniona czy nie, jego córeczka była wciąż jego córeczką. Kochał ją i uwielbiał całym sercem. I to wystarczyło.

Nagle uderzyła go pewna myśl. Czy możliwe, że był zbyt zaślepiony ideą osiągnięcia absolutnej perfekcji? Nic nie można było zarzucić jego sałacie. Lecz może to właśnie ta doskonałość stanowiła jej główną wadę? Główki sałaty ułożone rząd za rzędem – wszystkie jednakowe, wszystkie tak samo idealne. Może to było powodem, dla którego klienci nie chcieli ich kupować? Co, jeśli ta doskonałość po prostu odstraszała kupujących?

Zbliżał się robot-sprzątacz. Z jego metalowego tułowia sterczała okrągła głowa i dwoje ramion służących do podnoszenia śmieci i wrzucania ich do kosza znajdującego się wewnątrz jego ciała. Tak. Ta sałata była zupełnie jak ten robot. Gładka i porządna, lecz zbyt sztuczna. Warzywa, jakich chcieli konsumenci, musiały być bardziej unikalne, bardziej naturalne… Sałata wyślizgnęła mu się z ręki. Mężczyzna szybko schylił się, by ją podnieść i nagle zmarszczył brwi.

Hę?

Zesztywniały mu palce. Zamazał się wzrok. Z trudem łapał oddech. Robot podniósł sałatę i stanął. Wydobył się z niego głos młodego mężczyzny:

- Czy mogę to uznać za śmieć?

Mężczyzna otworzył usta, by odpowiedzieć, lecz opanował go gwałtowny atak kaszlu.  Wraz z wydzieliną, coś białego wypadło spomiędzy jego warg. Ząb. Jego zęby wypadały.

- Jest pan pewien? Zatem wyrzucam to. – Sałata wylądowała w śmietniku i robot ruszył dalej.

Czekaj, pomóż mi…

Mężczyzna wyciągnął rękę i wydał okrzyk przerażenia. Jego ramię na całej długości usiane było plamami. Ciało wydało mu się ciężkie. Zatoczył się i runął na ziemię, upadając w krzaki za ławką.

                                                                  
                                                           * * *

 

- Shion, spójrz na to.

Dopiero co wybiła szósta, gdy zawołał go jego współpracownik, Yamase. Oni dwaj byli jedynymi pracownikami Biura Administracji Parku. Razem obsługiwali i utrzymywali trzy roboty-sprzątacze, które patrolowały cały Park. Pracujące maszyny tego typu nadal jeszcze nie weszły do powszechnej produkcji i pozostawały w stadium prototypów, dlatego wciąż wymagały naprawy. Kierowanie nimi także sprawiało kłopot, ponieważ niezbyt dobrze szło im rozróżnianie śmieci. Po zapisaniu w komputerowej pamięci obiektu jako bezużytecznego, roboty powinny już go później rozpoznawać. Lecz one i tak za każdym razem odsyłały komunikat o błędzie „obiekt nierozpoznawalny”. Jeden nawet miał miejsce jakieś pół godziny temu. Obraz przesłany przez maszynę przedstawiał coś, co wyglądało jak główka od sałaty i Shion przez chwilę zastanawiał się, co z tym zrobić. Miał już do czynienia z naprawdę wieloma rzeczami, nad którymi musiał pomyśleć, czy uznawać je za śmieć, jak na przykład mały pisklak, który wypadł z gniazda, czy kapelusz z raczej ekstrawagancką dekoracją z piór. Sałata jednak pojawiła się po raz pierwszy.

- Coś się stało? – stanął za plecami Yamase, który siedział przy panelu operacyjnym.

- Hmm… Sampo dziwnie się zachowuje.

Yamase lubił nadawać robotom przezwiska. Sampo był Robotem Nr 3. Dzisiejszego dnia pracował w głębszych zakamarkach w rogu parku. Był to także ten sam robot, który podniósł główkę sałaty. Ekran przed nimi wyświetlał świecący na czerwono komunikat, informujący o nierozpoznawalnym obiekcie.

- Co jest na tym obrazku?

- Tak, ten obraz. Nie jest zbyt wyraźny, ale… dziwne.

- Co dziwne?

Yamase był dwudziestolatkiem – a więc o cztery lata starszym od Shiona – cichym z natury i rzadko dającym się zdekoncentrować. Spokojne usposobienie współpracownika stanowiło jeden z dwóch powodów, które sprawiały, że Shion lubił swoje miejsce pracy. Drugą przyczyną było to, że jego zajęcie polegało głównie na obsłudze maszyn, więc nie musiał zbyt dużo rozmawiać z ludźmi.

- Rzuć okiem na to. – powiedział Yamase, przełączając obraz na widok z kamery.

- Możesz trochę wyostrzyć?

- Jasne. – padła odpowiedź i dłonie Yamase szybko przesunęły się po panelu kontrolnym. Obraz stał się wyraźniejszy.

- Co... – Shion przysunął się bliżej i oddech zamarł mu w gardle. Stopy? Para nóg w dżinsach wystawała zza ławki. Mógł też dojrzeć na stopach brązowe buty.

- Myślisz, że on śpi…? – głoś Yamase zadrżał.

- Są jakieś oznaki życia?

- Hę?

- Czy możesz podnieść czułość sensorów Sampo do maksimum?

Sampo był wyposażony w kilka receptorów, które wykrywały ciepło, dźwięk i dotyk. Głos Yamase jeszcze gwałtowniej się załamał.

- Wymiana gazowa, emisja ciepła… nic. Żadnych znaków życia.

- Pójdę to sprawdzić. – powiedział raptownie Shion.

- Idę z tobą.

Wskoczyli na rowery i zaczęli pedałować najszybciej, jak umieli. Ten środek lokomocji zyskał niezwykłą popularność w ciągu ostatnich kilku lat i ze statystyk wynikało, że przeciętny mieszkaniec posiadał 1,3 roweru. Buty do joggingu także nieźle się sprzedawały. Częściej niż wygodne środki transportu, ludzie wybierali chodzenie na piechotę, jazdę na rowerze i inne sposoby przemieszczania się z pomocą własnego ciała. Popularne czy nie, dla studentów takich jak Shion, coś tak przystępnego cenowo, co łatwo się prowadziło i nie trzeba było napędzać tego żadnym paliwem, było raczej koniecznością.

W obrębie Parku obowiązywały ograniczenia prędkości nawet dla rowerów. Shion pedałował przy otwartej przepustnicy po pochyłej ścieżce, po której, w normalnej sytuacji, zjechałby bez dodatkowego napędzania kół. W dzisiejszych czasach prawie każdy nowoczesny pojazd wyposażony był w specjalny mechanizm ograniczający, który go automatycznie hamował, gdy przekroczył pewną prędkość. Rowery nie były wyjątkiem, a mechanizm ten zazwyczaj wbudowany był w drążek hamulcowy. Lecz Shion posiadał trochę starszy model, który nie miał urządzenia ograniczającego. Musiałby zapłacić mandat, jeśli dowiedziałby się o tym Wydział Transportu, lecz w tej chwili cieszył się, że może jechać tak szybko, jak się dało.

Dotarł do cichego miejsca ukrytego między drzewami. Pod baldachimem szeleszczących liści nieruchomo stał Sampo. Jego przechylona na bok głowa nadawała mu wygląd zamyślonego lub zaskoczonego.

- Sampo. – w odpowiedzi na głos Shiona, LED-owe oczy robota zaświeciły się na zielono. Shion zajrzał za ławkę i zamarł.

- Shion, co się stało? – Yamase nadszedł chwilę później i wydał z siebie zduszony jęk.

Mężczyzna leżał za ławką, tak jakby się za nią ukrywał. Miał otwarte usta, a jego szeroko wytrzeszczone oczy tępo patrzyły w przestrzeń. Twarz wyrażała raczej zaskoczenie niż strach czy ból. Wyglądał, jak gdyby na kilka sekund przed śmiercią zobaczył coś szokującego. Jego włosy miały śnieżnobiały kolor, a na policzkach widniały przebarwienia wyglądające jak plamy starcze. Skóra poorana była głębokimi zmarszczkami. Musiał być już naprawdę stary.

To ubranie jest chyba trochę zbyt krzykliwe jak na jego wiek. – zauważył w duchu Shion, spoglądając na jasnoróżową koszulę, którą mężczyzna miał na sobie.

- Yamase-san, czy mógłbyś zawiadomić Biuro Bezpieczeństwa?

- Hę? Ach… ach tak, oczywiście. Pewnie. Daj mi minutkę… Halo? Eee, tu Biuro Administracji Parku, kłaniam się…

Na wpół słuchając Yamase drżącym głosem przedstawiającego sytuację, Shion ostrożnie dotknął mężczyzny.  Stężenie pośmiertne objęło już całe ciało.

- To niemożliwe. – mruknął z niedowierzaniem.

Zbyt wcześnie.

Stężenie pośmiertne zaczynało się przynajmniej godzinę po śmierci – a najczęściej dwie albo trzy. Najpierw sztywniała szczęka, a następnie wszystkie części ciała w kierunku nóg. Z tego by wynikało, że ten mężczyzna musiał być martwy już od kilku godzin. Lecz trzydzieści minut wcześniej ciała jeszcze nie było. W innym wypadku Sampo na pewno by je zauważył. Shion miał pewność, że wtedy na tej ławce siedziała żywa osoba, ponieważ sensory Sampo wykryły funkcje życiowe człowieka. Oczywiście nie posiadał dowodów na to, że martwy mężczyzna i osoba z ławki to ten sam człowiek. W każdym razie, ciężko było uwierzyć w to, co tu się stało. To niemożliwe, by  ciało osoby, żyjącej jeszcze pół godziny wcześniej, mogło w tak krótkim czasie przejść kompletny proces stężenia pośmiertnego. A zatem – czy był jeszcze ktoś, kto siedział na ławce, zupełnie nieświadomy obecności trupa?

Niemożliwe.

Shion puścił ramię mężczyzny, sztywniejsze i zimniejsze nawet od mechanicznej kończyny Sampo. To było niemożliwe. Nawet jeśli mężczyzna długo leżał niezauważony, robot na pewno by go podniósł. Toteż istotnie, Sampo zareagował na jego obecność, kilka minut temu wysyłając sygnał o „nierozpoznawalnym obiekcie”. Oznaczało to, że pół godziny wcześniej ciało tu jeszcze nie leżało.

Wydało mu się, że zwłoki się poruszyły. Rzecz jasna, to tylko wyobraźnia płatała  mu figle. Lecz… nagle Shion wydał zdławiony okrzyk przerażenia. Bo oto szczęka mężczyzny, całkowicie sztywna jeszcze chwilę temu, teraz zaczynała luzować swój zacisk. Poczuł smród rozkładu. Ciało leżało twarzą do ziemi, więc mógł zobaczyć pewną niepokojącą rzecz: czarno-zielony nalot, który pojawił się za uszami i powoli rozprzestrzeniał się na skórze. Zdecydowanie tego wcześniej tam nie było. A przynajmniej nie było to widzialne gołym okiem… Shion pochylił się niżej.

- Już jadą. – westchnął z ulgą Yamase. Samochód Biura Bezpieczeństwa zbliżał się bezdźwięcznie.

* * *

           

- Więc w przeciągu kilkunastu minut zaobserwowałeś kompletne stężenie pośmiertne i ciało od razu potem zaczęło gnić? To niemożliwe. – osądziła Safu, chwilę po przełknięciu kęsa czekoladowego pączka. Bar z fast-food’em, w którym siedzieli, znajdował się w starszej części miasta, ruchliwej i pełnej mieszkańców wszystkich ras i kolorów skóry.

- I jeśli mówisz, że poczułeś odór zgnilizny, to znaczy że proces rozkładu już się zaczął, prawda? Nie ma mowy. Nawet w środku lata zajęłoby to co najmniej trzydzieści godzin – mam rację? By stężenie mogło całkowicie się rozprzestrzenić.

- W odpowiednich warunkach zabrałoby to trzydzieści sześć godzin latem, trzy do siedmiu dni zimą i sześćdziesiąt godzin w warunkach, jakie mamy teraz. Tak mówią podręczniki. – odrzekł Shion, odwracając wzrok od twarzy Safu i pociągając łyk herbaty z filiżanki. Poczuł ogarniającą go melancholię. I zmęczenie.

- Biuro Bezpieczeństwa robiło ci trudności? – Safu spojrzała na niego uważnie. Krótko przycięte włosy okalały jej delikatną twarz i wielkie oczy, które nadawały jej tajemniczego uroku. Ona także zdobyła jeden z najwyższych wyników w egzaminie na inteligencję dwulatków. Była jedną z tych kolegów z klasy, z którymi uczył się jeszcze przed dziesiątym rokiem życia. A obecnie, w wieku szesnastu lat, mógł powiedzieć, że Safu to jedyna osoba, z którą utrzymywał bliższe stosunki. Specjalizowała się w fizjologii i za niedługo miała jechać na wymianę do innego miasta.

- Jednak mimo wszystko to nie była naturalna śmierć, więc nic dziwnego, że byli podejrzliwi. To właśnie dlatego tak cholernie długo cię przesłuchiwali, prawda?

Safu, którą Shion znał ze szkoły, była małą cichą dziewczynką. Najprawdopodobniej tak samo zachowywała się na ćwiczeniach w laboratorium. Lecz kiedy przebywała sam na sam z nim, często się uśmiechała, z chęcią jadła i nie używała swojego formalnego tonu głosu. Shion wysączył łyk herbaty i wolno potrząsnął głową.

- Ech, nie było tak źle, jak myślałem.

Prawdę mówiąc, przesłuchanie Biura Bezpieczeństwa trwało zaskakująco krótko. Jedyne co zrobili, to skonfiskowali dane z dysku twardego Sampo i zażądali wyjaśnień od ich dwójki. Zrobiło się trochę mniej przyjemnie, gdy urzędnicy dowiedzieli się, że Shion obecnie mieszka w jednej z dzielnic starego miasta, blisko Zachodniego Bloku, lecz on już dawno przywykł do takiego traktowania i nie przejął się tym.

- Więc czemu jesteś tym tak przybity? Przedstawiasz obraz nędzy i rozpaczy.

- To… po prostu nie wydaje się właściwe.

- Stężenie pośmiertne i czas jego rozprzestrzeniania?

- Tak. Sama tak powiedziałaś, Safu. To nie jest możliwe. Masz rację. Nie istnieją takie warunki, które mogłyby przyspieszyć proces stężenia pośmiertnego aż do takiego stopnia.

- Mówiąc to, masz na myśli warunki temperaturowe i wilgotność oraz jeszcze jakieś inne zewnętrzne oddziaływania, tak? Bo bez przeprowadzenia autopsji nie dowiesz się, czy istniały również ewentualne przyczyny wewnętrzne.

- Wewnętrzne przyczyny… jak na przykład co?

- Na przykład, jeśli osoba była kompletnie wyniszczona, nie zesztywniałaby tak bardzo i nie trzeba by długo czekać na stężenie. U ludzi zatrutych fosforem i u niemowląt, podobno następuje to natychmiast…

- On definitywnie nie był niemowlakiem, to mogę ci powiedzieć od razu.

Safu z oburzeniem pociągnęła nosem, obrzucając Shiona piorunującym wzrokiem.

- To był tylko przykład. Jesteś uszczypliwy jak zawsze, jakby inaczej? To się w ogóle w tobie nie zmieniło. Lecz myślę, że i tak niewiele możemy tu zdziałać, bo nie dysponujemy żadnymi informacjami. 

- Taa... – Shion niemrawo skinął głową i bezwiednie przygryzł dolną wargę. Informacje, podręczniki, instrukcje… bywało, że stawały się kompletnie bezużyteczne. To, w co wierzył, że jest absolutnie pewne, mogło być w jednej chwili wywrócone do góry nogami i  zniszczone na jego oczach z taką łatwością… Już tego doświadczył cztery lata temu.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Rozdział I: Nezumi ociekający deszczem (Część 3)

Moja matka siedziała na kanapie w salonie, wpatrzona w zawieszony na ścianie plazmowy telewizor. Gdy zauważyła, że wszedłem, wskazała na ekran. Prezenterka o długich prostych włosach właśnie przed czymś ostrzegała mieszkańców Chronos.

Z Zakładu Karnego w Zachodnim Bloku uciekł więzień. Widziano go ostatnio w okolicy najbogatszej z dzielnic No.6. – Chronos. Z powodu huraganu dystrykt został zamknięty. Tej nocy nikomu nie wolno było wychodzić z domu, chyba że w ekstremalnych przypadkach.

Na ekranie pojawiła się twarz Nezumiego. Pod spodem migały czerwone litery układające się w napis: „VC 103221”.

- VC…

Podniosłem do ust łyżkę z kawałkiem placka wiśniowego. Co roku moja matka tradycyjnie piekła go na moje urodziny. Chciała je w ten sposób upamiętnić, ponieważ w dniu, w którym się urodziłem, mój ojciec przyniósł do domu właśnie ciasto wiśniowe.

Z tego co opowiadała mi matka, ojciec był beznadziejnym przypadkiem, jeśli chodzi o rozrzutne wydawanie pieniędzy i słabość do kobiet, lecz ponad wszystko przywiązany był do flaszki – zaledwie krok dzielił go od wpadnięcia w alkoholizm. Pewnego dnia wrócił pijany do domu, niosąc trzy wiśniowe placki, które okazały się być tak pyszne, że jeszcze długo potem, co roku 7 września mojej matce zawsze przypominał się ich smak. Rodzice rozwiedli się trzy miesiące po incydencie z ciastem. Więc niestety nie mam ani jednego wspomnienia o ojcu. Muszę jednak przyznać, że ten rozwód nie wpłynął jakoś źle na nasze warunki życia. Po tym, jak zdobyłem najlepszy wynik w teście na inteligencję, razem z matką otrzymaliśmy prawo do zamieszkania w Chronos, z kompletnym zabezpieczeniem, jeśli chodzi o wszelkie potrzeby materialne, wliczając w to ten niepozorny, lecz dobrze wyposażony dom. Nie brakowało nam niczego.

- Właśnie mi się przypomniało, że system bezpieczeństwa w ogrodzie jest nadal wyłączony. Nie szkodzi, jeśli go tak zostawię, prawda?

Matka podniosła się powoli. Ostatnio sporo przytyła i sprawiała wrażenie, jakby poruszanie się wymagało od niej dość dużego wysiłku.

- To tylko kolejne utrapienie. Nawet kot przeskakujący przez płot uruchamia alarm, a ludzie z Biura Bezpieczeństwa za każdym razem przychodzą to sprawdzić. Same z tym kłopoty.

Prawie że wprost proporcjonalnie do wzrostu jej wagi, rosła także częstotliwość, z jaką używała słów „utrapienie” i „kłopoty”, nazywając tak większość rzeczy.

- Ale spójrz tylko na niego, jest taki młody. VC… Zastanawiam się, co takiego zrobił.

VC. V Chip. To był skrót od „Violence-Chip”, pierwotnie używany w Ameryce jako nazwa półprzewodnika służącego do cenzurowania treści telewizyjnych. Dzięki niemu można było włączyć w telewizorach opcję niewyświetlania brutalnych czy niepokojących scen. Jeśli dobrze pamiętałem, to termin ten został po raz pierwszy użyty w 1996 roku w poprawce do Ustawy o Telekomunikacji.

Lecz w No.6 VC znaczyło coś bardzo negatywnego. Mordercy, ludzie, którzy usiłowali kogoś zabić, bandycioraz sprawcy innych zbrodni mieli ten chip wszczepiony w ciała. To umożliwiało komputerowe wyśledzenie każdego miejsca pobytu, stanu zdrowia, a nawet wahań emocjonalnych skazańca. Mianem VC określało się w naszym mieście najbardziej niebezpiecznych kryminalistów.

Ale  w jaki sposób wyciągnął sobie chip?

Jeśli VC wciąż byłby w jego ciele, zostałby natychmiast namierzony przez miejski system śledczy. Złapanie go bez zwracania niczyjej uwagi nie byłoby żadnym problemem. Ujawnienie jego ucieczki w mediach i zamknięcie terenu Chronos musiało znaczyć, że nie byli w stanie określić jego lokalizacji.

Czy możliwe, że ta rana postrzałowa…? Nie, na pewno nie.

Nigdy wcześniej nie widziałem takiej rany u człowieka, ale z pewnością mogłem stwierdzić, że strzelano do niego z dość dużej odległości. Jeśliby wcześniej próbował wyrwać sobie chip z ramienia, jego rana wyglądałaby gorzej, z poważnym stanem zapalnym i w ogóle… o wiele gorzej.

- Raczej nieciekawie, co? Szkoda, zwłaszcza że to twój wyjątkowy dzień. – westchnęła matka wsypując posiekaną pietruszkę do garnka z gulaszem, stojącego na stole. „Nieciekawie” było następnym słowem z tych, których częściej używała ostatnimi dniami.

Między mną i matką zaznaczało się duże podobieństwo. Oboje byliśmy lekko nadwrażliwi i niezbyt lubiliśmy udzielać się towarzysko. Mieliśmy miłych sąsiadów – tak miłych, że nie dało się o nich powiedzieć choćby jednego złego słowa. Moi koledzy z klasy, mieszkańcy miasta w naszym otoczeniu – wszyscy byli błyskotliwi, inteligentni i dobrze wychowani. Nikt nigdy nie podniósłby na nikogo głosu, nikt nigdy by nikogo nie uraził i nikt też  nigdy nie potraktowałby nikogo w sposób, który mógłby choć sugerować nieuprzejmość. Nie istnieli dziwacy, nie istnieli oszuści. Każdy prowadził tak skrupulatnie zdrowy tryb życia, że nawet taka lekko zaokrąglona figura mojej matki była niezwykłą rzadkością. W tym spokojnym, stabilnym i jednolitym świecie, gdzie wszyscy byli tacy sami, moja matka robiła się grubsza z każdym wypowiedzianym głośno „utrapieniem” czy „kłopotami”; i wtedy odkryłem, że zachowanie tych wszystkich ludzi mnie przytłacza.

Złam to.

Zniszcz to.

Co zniszcz?

Wszystko.

Wszystko?  

Łyżka wyślizgnęła mi się z palców i z brzękiem uderzyła o podłogę.

- Co z tobą? Błądzisz gdzieś daleko myślami. – Matka przyglądała mi się badawczo. Na jej okrągłej twarzy pojawił się uśmiech. – Rzadko ci się zdarza tak zawiesić. Umyć ci łyżeczkę?

- Ach, nie. To nic takiego. – Odwzajemniłem uśmiech. Serce biło mi tak szaleńczo, że z trudnością oddychałem. Jednym łykiem wypiłem wodę ze szklanki. Rany postrzałowe, krew, VC, szare oczy. Co znaczyły wszystkie te rzeczy? Nie było ich w moim życiu aż do teraz. Jaki miały cel wchodząc mi tak nagle w drogę?

Doznałem nagłego przeczucia. Przeczucia, że nadchodziły wielkie zmiany. Niczym wirus, który infekuje komórki, mutuje je lub zupełnie niszczy, tak ja wyczuwałem, że to co miało nadejść, diametralnie zmieni świat, w którym żyłem i zrujnuje go zupełnie.

- Shion? Poważnie, co się z tobą dzieje? – Tym razem na twarzy matki odmalowało się zatroskanie.

- Wybacz, mamo. Martwi mnie ten referat. Zjem w swoim pokoju. – skłamałem, po czym wstałem od stołu.

* * *


- Nie włączaj światła. – polecił mi niski głos w chwili, gdy wszedłem do pokoju. Nie lubiłem ciemności, więc zazwyczaj zostawiałem światła zapalone. Teraz jednak mój pokój tonął w mroku.

- Nic nie widzę.

- Nie musisz.

Ale kiedy nic nie widziałem, nie potrafiłem się swobodnie poruszać. Stanąłem bezradnie, trzymając w jednej ręce gulasz, w drugiej ciasto wiśniowe.

- Coś ładnie pachnie.

- Przyniosłem ci gulasz i placek wiśniowy.

Usłyszałem w mroku gwizd, najprawdopodobniej wyrażający uznanie.

- Masz ochotę?

- Jasne.

- Masz zamiar jeść w tych egipskich ciemnościach?

- Jasne.

Ostrożnie zrobiłem krok do przodu. Do moich uszu doleciało ciche parsknięcie.

- Nie potrafimy znaleźć drogi nawet we własnym domu?

- Dzięki, ale nie mam zamiaru prowadzić nocnego trybu życia. Widzisz w ciemności?

- Jestem szczurem. Oczywiście, że widzę.

- VC 103221.

Wyczułem, jak Nezumi zesztywniał w mroku.

- Mówią o tobie wszędzie w wiadomościach. Jesteś sławny.

- Ha. Czy nie sądzisz, że na żywo wyglądam o wiele lepiej? Hej, dobre to ciasto.

Mój wzrok powoli przyzwyczajał się do ciemności. Usiadłem na łóżku i popatrzyłem w kierunku, w którym w czerni odznaczała się jego sylwetka.

- Możesz uciekać bez problemu?

- Oczywiście.

- Co zrobiłeś z chipem?

- Jest wciąż we mnie.

- Chcesz, żebym ci go wyciągnął?

- Znowu będziesz mi robił krzywdę? Nie, dziękuję.

- Ale…

- To bez znaczenia. W każdym razie jest teraz bezużyteczny.

- Co masz na myśli?

- To całe genialne VC jest zwykłą zabawką. Wyłączenie tego ustrojstwa to bułka z masłem.

- Zabawka, tak?

- Taak, zabawka. I pozwól, że ci coś powiem – całe to miasto też jest jedną wielką zabawką. Tanią zabaweczką, która jest ładna tylko z zewnątrz.

Nezumi dosłownie zmiótł z talerza gulasz i ciasto. Westchnął z zadowoleniem.

- Więc jesteś pewien, że uciekniesz teraz, gdy miasto postawione jest w stan gotowości?

- No pewnie.

- Ale bardzo ściśle kontrolują obcych, którzy naruszają czyjś teren prywatny i nie są zarejestrowani w bazie danych. W tej dzielnicy jest specjalnie oddzielny system dla takich ludzi.

- Tak myślisz? Ten miejski system nie jest aż tak idealny, jak ci się wydaje. Pełno w nim luk.

- Skąd to wiesz?

- Ponieważ nie jestem jego częścią. Wy wszyscy zostaliście zaprogramowani, by wierzyć, że ten dziurawy, fałszywy bałagan to utopia. Albo po prostu sami pragniecie w to wierzyć.

- Nie ja.

- Hę?

- Uważam, że to miejsce nie jest idealne.

Te słowa ot tak wypadły z moich ust. Nezumi zamilkł. Przed sobą widziałem jedynie nieprzeniknioną ciemność. Nie potrafiłem wyczuć jego obecności. Miał rację, był jak szczur. Nocny gryzoń, ukrywający się w mroku.

- Jesteś dziwny – stwierdził cicho, głosem jeszcze niższym niż wcześniej.

- Serio?

- Tak, jesteś. Te słowa nie wyszłyby z ust super elity. Nie miałbyś przypadkiem kłopotów, gdyby władze się o tym dowiedziały? 

- Taa. Spore kłopoty.

- Tak po prostu przyjąłeś do siebie zbiegłego VC i nie zgłosiłeś tego do Biura. Jeśli się o tym dowiedzą, będziesz w jeszcze gorszych tarapatach. Nie daliby ci się wymknąć.

- Wiem o tym.

Nezumi nagle złapał mnie za ramię. Jego chude palce wbiły mi się w ciało.

- Jesteś pewien? To znaczy, to nie mój problem co się z tobą stanie, ale nie spodobałoby mi się, gdybyś został przymknięty z mojego powodu. Czułbym się okropnie… Jakbym zrobił coś złego.

- Miło z twojej strony.

- Mama zawsze powtarzała mi, żebym nie sprawiał innym kłopotów – rzekł lekko.

- Więc masz zamiar sobie iść?

- Nie. Jestem wykończony, a na zewnątrz szaleje huragan. I wreszcie znalazłem łóżko. Będę tu spać.

- Zdecyduj się.

- Tata zawsze mówił, żebym oddzielał dobre maniery od prywatnych uczuć.

- Brzmi jak wspaniały ojciec.

Jego palce puściły moje ramię.

- Widzę, że miałem szczęście, że jesteś dziwny – powiedział miękko.

- Nezumi?

- Hm?

- Jak się dostałeś do Chronos?

- Nie powiem.

- Uciekłeś z Zakładu Karnego i dostałeś się do miasta? Czy to w ogóle możliwe?

- Oczywiście, że to możliwe. Ale nie dostałem się do No.6 na własną rękę. Zostałem wpuszczony. To nie tak, że chciałem się tu w ogóle znaleźć.

- Zostałeś wpuszczony?

- Taa. Można powiedzieć, że byłem eskortowany.

- Eskortowany? Przez policję? Dokąd?

Zakład Karny znajdował się w Zachodnim Bloku, w strefie zwiększonego bezpieczeństwa. Każdy, kto chciał przedostać się stamtąd do No.6, musiał uzyskać oficjalne pozwolenie biura. Ci, którzy mieli specjalne przepustki, mogli wchodzić i wychodzić bez problemu, lecz słyszałem, że nowi petenci czekali przynajmniej miesiąc, by ich podania zostały chociaż przyjęte, a zazwyczaj akceptowano mniej niż dziesięć procent wniosków. Okres pobytu wewnątrz No.6 także z góry surowo określano. Naturalnie wskutek tego, w Zachodnim Bloku zaczęło się gromadzić coraz więcej osób. Większa liczba ludzi czekających na pozwolenie oznaczała coraz większą ilość przydrożnych placówek, w których mogli się zatrzymać lub coś zjeść. Wielu ludzi wciąż przyjeżdżało tam, by pracować bądź założyć własny biznes. Nigdy nie byłem w Zachodnim Bloku, ale z opowiadań wiem, że to niezwykle chaotyczne, ale pełne życia miejsce. Wskaźnik przestępczości miał tam bardzo wysoki poziom, dlatego większość VC zapełniająca cele Zakładu Karnego pochodziła z Zachodniego Bloku. Wyroki w zakresie od jednego roku do dożywotniego więzienia wydawane były w zależności od wieku, historii przestępczej delikwenta oraz stopnia brutalności popełnionej zbrodni. Nie istniała jednak kara śmierci. Zachodni Blok służył jako rodzaj fortecy, w której mieścili się wszyscy ludzie oraz rzeczy o przestępczej naturze i uniemożliwiano im wejście za mury miejskie. Więc po co w takim razie eskortowano stamtąd VC do miasta? Dokąd ich kierowano? I w jakim celu?

Nezumi podczołgał się bliżej na łóżku.

- Prawdopodobnie do „Kropli Księżyca”.

- Ratusz! – wykrzyknąłem. – Centrum miasta? Dlaczego?

- Nie powiem. W każdym razie raczej nie powinieneś wiedzieć.

- Czemu nie?

- Jestem zmęczony. Daj mi spać.

- Czy to coś, o czym nie możesz mi powiedzieć?

- A czy ty możesz zagwarantować, że całkowicie zapomnisz o tym, co już raz usłyszysz? Udawać, że nie słyszałeś? Kłamać w żywe oczy, że nie wiesz o niczym? Możesz być mądry, ale wątpię, czy jesteś na tyle dojrzały, by potrafić tak kłamać.

- Pewnie tak, ale…

- Więc już o to nie pytaj. W zamian, ja nikomu nie powiem.

- Hę? O czym?

- O tym, jak darłeś się przez okno.

Widział mnie. Poczułem jak twarz płonie mi z zażenowania.

- To mnie totalnie zaskoczyło, akurat gdy spuściłem gardę. Wkradłem się do twojego ogrodu i właśnie zastanawiałem się, co mam dalej robić, gdy nagle otworzyło się okno, a ty wystawiłeś przez nie głowę.

- Hej, chwila…

- Patrzyłem, co zrobisz i wtedy zacząłeś krzyczeć. Przez to znów opuściłem gardę. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak wrzeszczał, z miną jak…

- Zamknij się!

Rzuciłem się na Nezumiego, lecz jedyne co poczułem pod sobą, to poduszka. Nezumi natychmiast naparł na mnie z góry. Wsunął rękę pod moje ramię i bez wysiłku odwrócił mnie na plecy. Wspiął się na mnie, chwycił jedną dłonią obydwie moje ręce i przygwoździł je do podłoża, po czym usiadł na mnie okrakiem i brutalnie ścisnął mi nogami biodra. Natychmiast poczułem odrętwienie biegnące przez nogi w dół, aż do koniuszków palców. To było niewiarygodne. W ułamku sekundy zostałem złapany, unieruchomiony i przykuty do własnego łóżka. Wolną dłonią Nezumi błyskawicznie złapał łyżkę od gulaszu, zakręcił nią w palcach, przytknął mi do gardła i lekko po nim przejechał. Pochylił się tak, że jego usta znalazły się tuż przy moim uchu.

- Gdyby to był nóż – wyszeptał – już byłbyś martwy.

Mięsień w moim gardle zadrgał. Zdumiewające.

- Niesamowite. Jest jakiś trik, by coś takiego zrobić?

- Hę?

- Jakim cudem potrafisz tak łatwo kogoś obezwładnić? Są jakieś specjalne sploty nerwów, w które trafiasz, czy co?

Siła przyszpilająca mnie do łóżka zelżała. Nezumi opadł na mnie, trzęsąc się ze śmiechu.

- Nie mogę w to uwierzyć… Jesteś śmieszny. Co za idiota! – z trudem łapał powietrze.

Opasałem Nazumiego ramionami i włożyłem mu dłonie pod koszulę na plecach. Był cały gorący, a jego rozpalona skóra mokra od potu.

- Wiedziałem… Masz gorączkę. Powinieneś zażyć te antybiotyki.

- Nic mi nie jest… Tylko chce mi się spać.

- Jeśli nie obniżysz gorączki, to się odwodnisz. Jesteś rozpalony.

- Też jesteś dość ciepły.

Nezumi westchnął głęboko i zamruczał nieobecnie:

- Żywi ludzie są ciepli.

Zasnął. Niedługo potem usłyszałem jego cichy, miarowy oddech. Wciąż trzymając w ramionach jego rozpalone gorączką ciało, zanim się zorientowałem, ja także zapadłem w sen.

Gdy obudziłem się rano, Nezumi zniknął. A razem z nim kraciasta koszula, ręcznik i apteczka.