To jest polskie tłumaczenie powieści Asano Atsuko - "No.6" by Aireladien. Na podstawie: http://9th-ave.blogspot.com/

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Rozdział I: Nezumi ociekający deszczem (Część 3)

Moja matka siedziała na kanapie w salonie, wpatrzona w zawieszony na ścianie plazmowy telewizor. Gdy zauważyła, że wszedłem, wskazała na ekran. Prezenterka o długich prostych włosach właśnie przed czymś ostrzegała mieszkańców Chronos.

Z Zakładu Karnego w Zachodnim Bloku uciekł więzień. Widziano go ostatnio w okolicy najbogatszej z dzielnic No.6. – Chronos. Z powodu huraganu dystrykt został zamknięty. Tej nocy nikomu nie wolno było wychodzić z domu, chyba że w ekstremalnych przypadkach.

Na ekranie pojawiła się twarz Nezumiego. Pod spodem migały czerwone litery układające się w napis: „VC 103221”.

- VC…

Podniosłem do ust łyżkę z kawałkiem placka wiśniowego. Co roku moja matka tradycyjnie piekła go na moje urodziny. Chciała je w ten sposób upamiętnić, ponieważ w dniu, w którym się urodziłem, mój ojciec przyniósł do domu właśnie ciasto wiśniowe.

Z tego co opowiadała mi matka, ojciec był beznadziejnym przypadkiem, jeśli chodzi o rozrzutne wydawanie pieniędzy i słabość do kobiet, lecz ponad wszystko przywiązany był do flaszki – zaledwie krok dzielił go od wpadnięcia w alkoholizm. Pewnego dnia wrócił pijany do domu, niosąc trzy wiśniowe placki, które okazały się być tak pyszne, że jeszcze długo potem, co roku 7 września mojej matce zawsze przypominał się ich smak. Rodzice rozwiedli się trzy miesiące po incydencie z ciastem. Więc niestety nie mam ani jednego wspomnienia o ojcu. Muszę jednak przyznać, że ten rozwód nie wpłynął jakoś źle na nasze warunki życia. Po tym, jak zdobyłem najlepszy wynik w teście na inteligencję, razem z matką otrzymaliśmy prawo do zamieszkania w Chronos, z kompletnym zabezpieczeniem, jeśli chodzi o wszelkie potrzeby materialne, wliczając w to ten niepozorny, lecz dobrze wyposażony dom. Nie brakowało nam niczego.

- Właśnie mi się przypomniało, że system bezpieczeństwa w ogrodzie jest nadal wyłączony. Nie szkodzi, jeśli go tak zostawię, prawda?

Matka podniosła się powoli. Ostatnio sporo przytyła i sprawiała wrażenie, jakby poruszanie się wymagało od niej dość dużego wysiłku.

- To tylko kolejne utrapienie. Nawet kot przeskakujący przez płot uruchamia alarm, a ludzie z Biura Bezpieczeństwa za każdym razem przychodzą to sprawdzić. Same z tym kłopoty.

Prawie że wprost proporcjonalnie do wzrostu jej wagi, rosła także częstotliwość, z jaką używała słów „utrapienie” i „kłopoty”, nazywając tak większość rzeczy.

- Ale spójrz tylko na niego, jest taki młody. VC… Zastanawiam się, co takiego zrobił.

VC. V Chip. To był skrót od „Violence-Chip”, pierwotnie używany w Ameryce jako nazwa półprzewodnika służącego do cenzurowania treści telewizyjnych. Dzięki niemu można było włączyć w telewizorach opcję niewyświetlania brutalnych czy niepokojących scen. Jeśli dobrze pamiętałem, to termin ten został po raz pierwszy użyty w 1996 roku w poprawce do Ustawy o Telekomunikacji.

Lecz w No.6 VC znaczyło coś bardzo negatywnego. Mordercy, ludzie, którzy usiłowali kogoś zabić, bandycioraz sprawcy innych zbrodni mieli ten chip wszczepiony w ciała. To umożliwiało komputerowe wyśledzenie każdego miejsca pobytu, stanu zdrowia, a nawet wahań emocjonalnych skazańca. Mianem VC określało się w naszym mieście najbardziej niebezpiecznych kryminalistów.

Ale  w jaki sposób wyciągnął sobie chip?

Jeśli VC wciąż byłby w jego ciele, zostałby natychmiast namierzony przez miejski system śledczy. Złapanie go bez zwracania niczyjej uwagi nie byłoby żadnym problemem. Ujawnienie jego ucieczki w mediach i zamknięcie terenu Chronos musiało znaczyć, że nie byli w stanie określić jego lokalizacji.

Czy możliwe, że ta rana postrzałowa…? Nie, na pewno nie.

Nigdy wcześniej nie widziałem takiej rany u człowieka, ale z pewnością mogłem stwierdzić, że strzelano do niego z dość dużej odległości. Jeśliby wcześniej próbował wyrwać sobie chip z ramienia, jego rana wyglądałaby gorzej, z poważnym stanem zapalnym i w ogóle… o wiele gorzej.

- Raczej nieciekawie, co? Szkoda, zwłaszcza że to twój wyjątkowy dzień. – westchnęła matka wsypując posiekaną pietruszkę do garnka z gulaszem, stojącego na stole. „Nieciekawie” było następnym słowem z tych, których częściej używała ostatnimi dniami.

Między mną i matką zaznaczało się duże podobieństwo. Oboje byliśmy lekko nadwrażliwi i niezbyt lubiliśmy udzielać się towarzysko. Mieliśmy miłych sąsiadów – tak miłych, że nie dało się o nich powiedzieć choćby jednego złego słowa. Moi koledzy z klasy, mieszkańcy miasta w naszym otoczeniu – wszyscy byli błyskotliwi, inteligentni i dobrze wychowani. Nikt nigdy nie podniósłby na nikogo głosu, nikt nigdy by nikogo nie uraził i nikt też  nigdy nie potraktowałby nikogo w sposób, który mógłby choć sugerować nieuprzejmość. Nie istnieli dziwacy, nie istnieli oszuści. Każdy prowadził tak skrupulatnie zdrowy tryb życia, że nawet taka lekko zaokrąglona figura mojej matki była niezwykłą rzadkością. W tym spokojnym, stabilnym i jednolitym świecie, gdzie wszyscy byli tacy sami, moja matka robiła się grubsza z każdym wypowiedzianym głośno „utrapieniem” czy „kłopotami”; i wtedy odkryłem, że zachowanie tych wszystkich ludzi mnie przytłacza.

Złam to.

Zniszcz to.

Co zniszcz?

Wszystko.

Wszystko?  

Łyżka wyślizgnęła mi się z palców i z brzękiem uderzyła o podłogę.

- Co z tobą? Błądzisz gdzieś daleko myślami. – Matka przyglądała mi się badawczo. Na jej okrągłej twarzy pojawił się uśmiech. – Rzadko ci się zdarza tak zawiesić. Umyć ci łyżeczkę?

- Ach, nie. To nic takiego. – Odwzajemniłem uśmiech. Serce biło mi tak szaleńczo, że z trudnością oddychałem. Jednym łykiem wypiłem wodę ze szklanki. Rany postrzałowe, krew, VC, szare oczy. Co znaczyły wszystkie te rzeczy? Nie było ich w moim życiu aż do teraz. Jaki miały cel wchodząc mi tak nagle w drogę?

Doznałem nagłego przeczucia. Przeczucia, że nadchodziły wielkie zmiany. Niczym wirus, który infekuje komórki, mutuje je lub zupełnie niszczy, tak ja wyczuwałem, że to co miało nadejść, diametralnie zmieni świat, w którym żyłem i zrujnuje go zupełnie.

- Shion? Poważnie, co się z tobą dzieje? – Tym razem na twarzy matki odmalowało się zatroskanie.

- Wybacz, mamo. Martwi mnie ten referat. Zjem w swoim pokoju. – skłamałem, po czym wstałem od stołu.

* * *


- Nie włączaj światła. – polecił mi niski głos w chwili, gdy wszedłem do pokoju. Nie lubiłem ciemności, więc zazwyczaj zostawiałem światła zapalone. Teraz jednak mój pokój tonął w mroku.

- Nic nie widzę.

- Nie musisz.

Ale kiedy nic nie widziałem, nie potrafiłem się swobodnie poruszać. Stanąłem bezradnie, trzymając w jednej ręce gulasz, w drugiej ciasto wiśniowe.

- Coś ładnie pachnie.

- Przyniosłem ci gulasz i placek wiśniowy.

Usłyszałem w mroku gwizd, najprawdopodobniej wyrażający uznanie.

- Masz ochotę?

- Jasne.

- Masz zamiar jeść w tych egipskich ciemnościach?

- Jasne.

Ostrożnie zrobiłem krok do przodu. Do moich uszu doleciało ciche parsknięcie.

- Nie potrafimy znaleźć drogi nawet we własnym domu?

- Dzięki, ale nie mam zamiaru prowadzić nocnego trybu życia. Widzisz w ciemności?

- Jestem szczurem. Oczywiście, że widzę.

- VC 103221.

Wyczułem, jak Nezumi zesztywniał w mroku.

- Mówią o tobie wszędzie w wiadomościach. Jesteś sławny.

- Ha. Czy nie sądzisz, że na żywo wyglądam o wiele lepiej? Hej, dobre to ciasto.

Mój wzrok powoli przyzwyczajał się do ciemności. Usiadłem na łóżku i popatrzyłem w kierunku, w którym w czerni odznaczała się jego sylwetka.

- Możesz uciekać bez problemu?

- Oczywiście.

- Co zrobiłeś z chipem?

- Jest wciąż we mnie.

- Chcesz, żebym ci go wyciągnął?

- Znowu będziesz mi robił krzywdę? Nie, dziękuję.

- Ale…

- To bez znaczenia. W każdym razie jest teraz bezużyteczny.

- Co masz na myśli?

- To całe genialne VC jest zwykłą zabawką. Wyłączenie tego ustrojstwa to bułka z masłem.

- Zabawka, tak?

- Taak, zabawka. I pozwól, że ci coś powiem – całe to miasto też jest jedną wielką zabawką. Tanią zabaweczką, która jest ładna tylko z zewnątrz.

Nezumi dosłownie zmiótł z talerza gulasz i ciasto. Westchnął z zadowoleniem.

- Więc jesteś pewien, że uciekniesz teraz, gdy miasto postawione jest w stan gotowości?

- No pewnie.

- Ale bardzo ściśle kontrolują obcych, którzy naruszają czyjś teren prywatny i nie są zarejestrowani w bazie danych. W tej dzielnicy jest specjalnie oddzielny system dla takich ludzi.

- Tak myślisz? Ten miejski system nie jest aż tak idealny, jak ci się wydaje. Pełno w nim luk.

- Skąd to wiesz?

- Ponieważ nie jestem jego częścią. Wy wszyscy zostaliście zaprogramowani, by wierzyć, że ten dziurawy, fałszywy bałagan to utopia. Albo po prostu sami pragniecie w to wierzyć.

- Nie ja.

- Hę?

- Uważam, że to miejsce nie jest idealne.

Te słowa ot tak wypadły z moich ust. Nezumi zamilkł. Przed sobą widziałem jedynie nieprzeniknioną ciemność. Nie potrafiłem wyczuć jego obecności. Miał rację, był jak szczur. Nocny gryzoń, ukrywający się w mroku.

- Jesteś dziwny – stwierdził cicho, głosem jeszcze niższym niż wcześniej.

- Serio?

- Tak, jesteś. Te słowa nie wyszłyby z ust super elity. Nie miałbyś przypadkiem kłopotów, gdyby władze się o tym dowiedziały? 

- Taa. Spore kłopoty.

- Tak po prostu przyjąłeś do siebie zbiegłego VC i nie zgłosiłeś tego do Biura. Jeśli się o tym dowiedzą, będziesz w jeszcze gorszych tarapatach. Nie daliby ci się wymknąć.

- Wiem o tym.

Nezumi nagle złapał mnie za ramię. Jego chude palce wbiły mi się w ciało.

- Jesteś pewien? To znaczy, to nie mój problem co się z tobą stanie, ale nie spodobałoby mi się, gdybyś został przymknięty z mojego powodu. Czułbym się okropnie… Jakbym zrobił coś złego.

- Miło z twojej strony.

- Mama zawsze powtarzała mi, żebym nie sprawiał innym kłopotów – rzekł lekko.

- Więc masz zamiar sobie iść?

- Nie. Jestem wykończony, a na zewnątrz szaleje huragan. I wreszcie znalazłem łóżko. Będę tu spać.

- Zdecyduj się.

- Tata zawsze mówił, żebym oddzielał dobre maniery od prywatnych uczuć.

- Brzmi jak wspaniały ojciec.

Jego palce puściły moje ramię.

- Widzę, że miałem szczęście, że jesteś dziwny – powiedział miękko.

- Nezumi?

- Hm?

- Jak się dostałeś do Chronos?

- Nie powiem.

- Uciekłeś z Zakładu Karnego i dostałeś się do miasta? Czy to w ogóle możliwe?

- Oczywiście, że to możliwe. Ale nie dostałem się do No.6 na własną rękę. Zostałem wpuszczony. To nie tak, że chciałem się tu w ogóle znaleźć.

- Zostałeś wpuszczony?

- Taa. Można powiedzieć, że byłem eskortowany.

- Eskortowany? Przez policję? Dokąd?

Zakład Karny znajdował się w Zachodnim Bloku, w strefie zwiększonego bezpieczeństwa. Każdy, kto chciał przedostać się stamtąd do No.6, musiał uzyskać oficjalne pozwolenie biura. Ci, którzy mieli specjalne przepustki, mogli wchodzić i wychodzić bez problemu, lecz słyszałem, że nowi petenci czekali przynajmniej miesiąc, by ich podania zostały chociaż przyjęte, a zazwyczaj akceptowano mniej niż dziesięć procent wniosków. Okres pobytu wewnątrz No.6 także z góry surowo określano. Naturalnie wskutek tego, w Zachodnim Bloku zaczęło się gromadzić coraz więcej osób. Większa liczba ludzi czekających na pozwolenie oznaczała coraz większą ilość przydrożnych placówek, w których mogli się zatrzymać lub coś zjeść. Wielu ludzi wciąż przyjeżdżało tam, by pracować bądź założyć własny biznes. Nigdy nie byłem w Zachodnim Bloku, ale z opowiadań wiem, że to niezwykle chaotyczne, ale pełne życia miejsce. Wskaźnik przestępczości miał tam bardzo wysoki poziom, dlatego większość VC zapełniająca cele Zakładu Karnego pochodziła z Zachodniego Bloku. Wyroki w zakresie od jednego roku do dożywotniego więzienia wydawane były w zależności od wieku, historii przestępczej delikwenta oraz stopnia brutalności popełnionej zbrodni. Nie istniała jednak kara śmierci. Zachodni Blok służył jako rodzaj fortecy, w której mieścili się wszyscy ludzie oraz rzeczy o przestępczej naturze i uniemożliwiano im wejście za mury miejskie. Więc po co w takim razie eskortowano stamtąd VC do miasta? Dokąd ich kierowano? I w jakim celu?

Nezumi podczołgał się bliżej na łóżku.

- Prawdopodobnie do „Kropli Księżyca”.

- Ratusz! – wykrzyknąłem. – Centrum miasta? Dlaczego?

- Nie powiem. W każdym razie raczej nie powinieneś wiedzieć.

- Czemu nie?

- Jestem zmęczony. Daj mi spać.

- Czy to coś, o czym nie możesz mi powiedzieć?

- A czy ty możesz zagwarantować, że całkowicie zapomnisz o tym, co już raz usłyszysz? Udawać, że nie słyszałeś? Kłamać w żywe oczy, że nie wiesz o niczym? Możesz być mądry, ale wątpię, czy jesteś na tyle dojrzały, by potrafić tak kłamać.

- Pewnie tak, ale…

- Więc już o to nie pytaj. W zamian, ja nikomu nie powiem.

- Hę? O czym?

- O tym, jak darłeś się przez okno.

Widział mnie. Poczułem jak twarz płonie mi z zażenowania.

- To mnie totalnie zaskoczyło, akurat gdy spuściłem gardę. Wkradłem się do twojego ogrodu i właśnie zastanawiałem się, co mam dalej robić, gdy nagle otworzyło się okno, a ty wystawiłeś przez nie głowę.

- Hej, chwila…

- Patrzyłem, co zrobisz i wtedy zacząłeś krzyczeć. Przez to znów opuściłem gardę. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak wrzeszczał, z miną jak…

- Zamknij się!

Rzuciłem się na Nezumiego, lecz jedyne co poczułem pod sobą, to poduszka. Nezumi natychmiast naparł na mnie z góry. Wsunął rękę pod moje ramię i bez wysiłku odwrócił mnie na plecy. Wspiął się na mnie, chwycił jedną dłonią obydwie moje ręce i przygwoździł je do podłoża, po czym usiadł na mnie okrakiem i brutalnie ścisnął mi nogami biodra. Natychmiast poczułem odrętwienie biegnące przez nogi w dół, aż do koniuszków palców. To było niewiarygodne. W ułamku sekundy zostałem złapany, unieruchomiony i przykuty do własnego łóżka. Wolną dłonią Nezumi błyskawicznie złapał łyżkę od gulaszu, zakręcił nią w palcach, przytknął mi do gardła i lekko po nim przejechał. Pochylił się tak, że jego usta znalazły się tuż przy moim uchu.

- Gdyby to był nóż – wyszeptał – już byłbyś martwy.

Mięsień w moim gardle zadrgał. Zdumiewające.

- Niesamowite. Jest jakiś trik, by coś takiego zrobić?

- Hę?

- Jakim cudem potrafisz tak łatwo kogoś obezwładnić? Są jakieś specjalne sploty nerwów, w które trafiasz, czy co?

Siła przyszpilająca mnie do łóżka zelżała. Nezumi opadł na mnie, trzęsąc się ze śmiechu.

- Nie mogę w to uwierzyć… Jesteś śmieszny. Co za idiota! – z trudem łapał powietrze.

Opasałem Nazumiego ramionami i włożyłem mu dłonie pod koszulę na plecach. Był cały gorący, a jego rozpalona skóra mokra od potu.

- Wiedziałem… Masz gorączkę. Powinieneś zażyć te antybiotyki.

- Nic mi nie jest… Tylko chce mi się spać.

- Jeśli nie obniżysz gorączki, to się odwodnisz. Jesteś rozpalony.

- Też jesteś dość ciepły.

Nezumi westchnął głęboko i zamruczał nieobecnie:

- Żywi ludzie są ciepli.

Zasnął. Niedługo potem usłyszałem jego cichy, miarowy oddech. Wciąż trzymając w ramionach jego rozpalone gorączką ciało, zanim się zorientowałem, ja także zapadłem w sen.

Gdy obudziłem się rano, Nezumi zniknął. A razem z nim kraciasta koszula, ręcznik i apteczka.

niedziela, 8 stycznia 2012

Rozdział I: Nezumi ociekający deszczem (Część 2)


- Nie ruszaj się. – powiedział chłopiec.

Był ode mnie niższy. Dusząc się, zdołałem wygiąć szyję na tyle, by spojrzeć w jego oczy. Były ciemne i błyszczące. Szare. Nigdy wcześniej nie widziałem takiego koloru oczu, u nikogo. Jego palce zacisnęły się mocniej. W żadnym wypadku nie wyglądał na silnego, a mimo to unieruchomił mnie skutecznie. Nie było to coś, co by potrafiła zrobić przeciętna osoba.

- Widzę – zdołałem wykrztusić – że dla ciebie to nic nowego.

Para szarych oczu pozostała niewzruszona. Przewiercała mnie swoim spojrzeniem na wskroś, połyskując jak gładka tafla spokojnego oceanu. Nie potrafiłem w tych oczach znaleźć żadnych emocji – żadnego strachu, groźby, czy morderczych intencji. Patrzyły na mnie spokojnie i bez wyrazu. Poczułem, że moja panika powoli mija.

- Opatrzę ci ranę. – powiedziałem, oblizując wargi. – Jesteś ranny, prawda? Opatrzę cię.
Mogłem dostrzec siebie samego odbijającego się w oczach intruza. Przez chwilę miałem wrażenie, że zaraz zostanę wciągnięty w te dwie szare studnie bez dna. W końcu odwróciłem wzrok, spojrzałem w dół  i powtórzyłem:

- Pozwól mi opatrzyć swoją ranę. Musimy zatrzymać krwawienie. Opatrzyć. Rozumiesz co mówię, czy nie?

Uchwyt wokół mojej szyi nieco się rozluźnił.

- Shion.

Głos mojej matki znów odezwał się z interkomu. – Masz otwarte okno, prawda?

Nabrałem powietrza. Czułem się dobrze. Wszystko jest w porządku, zapewniłem siebie. Byłem w stanie mówić normalnym głosem.

- Okno…? Ach, no tak, jest otwarte.

- Złapiesz przeziębienie, jeśli natychmiast go nie zamkniesz.

- Wiem.

Usłyszałem jej śmiech po drugiej stronie urządzenia.

- Kończysz dzisiaj dwanaście lat, a nadal zachowujesz się jak małe dziecko.

- Okej, wiem o tym… Ach, mamo?

- Tak?

- Mam do napisania referat. Mogłabyś nie dzwonić do mnie przez jakiś czas?

- Referat? Przecież twój „Specjalny Program dla Uzdolnionych” dopiero się zacznie, a już masz tyle do roboty?

- Hę? Ach… No, już na samym początku mam różne specjalne zadania.

- Rozumiem… Nie przemęczaj się. Zejdź potem na kolację.

Zimne palce zsunęły się z mojego gardła. Już mogłem się swobodnie ruszać. Wyciągnąłem dłoń, by zrestartować kontrolę powietrza. Upewniłem się też, że wyłączyłem system bezpieczeństwa. Gdybym tego nie zrobił, intruz zostałby wykryty jako obcy i natychmiast włączyłby się alarm. Jeśli osoba byłaby oznakowanym obywatelem No.6, nic takiego by się nie stało, ale jakoś nie wierzyłem, że to przemoknięte stworzenie posiada obywatelstwo.

Okno się zamknęło i do pokoju zaczęło napływać ciepłe powietrze. Szarooki chłopiec osunął się powoli na podłogę i oparł o łóżko. Odetchnął głęboko. Był wyraźnie osłabiony. Szybko znalazłem apteczkę. Najpierw sprawdziłem mu puls, a potem rozdarłem jego koszulkę i zacząłem przemywać ranę.

- To…

Zszokowany wpatrywałem się w jego ramię. Ten typ rany był dla mnie zupełną nowością. Chłopiec miał wyrytą płytką pręgę blisko stawu ramieniowego.

- Rana postrzałowa?

- Taa. – odpowiedział wymijająco. – Ale spudłowali. Jaka jest twoja fachowa nazwa na to? Otarcie?

- Nie jestem specjalistą, tylko na razie uczniem.

- „Specjalnego Programu dla Uzdolnionych”?

- Zaczynam w przyszłym miesiącu.

- Łał. Wysokie IQ, co?

W jego głosie zabrzmiała nutka sarkazmu. Przestałem na chwilę przyciskać gazę do jego rany i spojrzałem mu w oczy.

- Nabijasz się ze mnie?

- Nabijam? Akurat w momencie, gdy mnie opatrujesz? Nigdy. Więc jaką masz specjalizację?

Odpowiedziałem mu, że specjalizuję się w ekologii i dopiero co zostałem przyjęty do „Specjalnego Programu dla Uzdolnionych”. Ekologia. Miało to raczej niewiele wspólnego ze sposobami leczenia ran postrzałowych. Dlatego dziś było moje pierwsze doświadczenie  w  udzielaniu komuś pomocy medycznej. Czułem lekką ekscytację. Zastanówmy się, co powinienem zrobić najpierw? Zdezynfekować, opatrzyć… A tak, miałem zatrzymać krwawienie.

- Co ty robisz?

Chłopiec wpatrywał się we mnie, gdy wyciągałem z apteczki strzykawkę. Przełknął ślinę.

- Znieczulenie miejscowe. W porządku, w tym miejscu będzie dobrze…

- Czekaj… czekaj chwilę. Zamierzasz to zamrozić, a potem co?

- Zaszyć.

Możliwe, że powiedziałem to z szerokim uśmiechem na twarzy mówiącym, że nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności. Ale zdałem sobie z tego sprawę dopiero po chwili.

- Zaszyć!? Nie masz żadnej prymitywniejszej metody?

- To nie szpital. I akurat tak jakoś się złożyło, że nie posiadam najnowocześniejszego wyposażenia lekarskiego do użytku domowego. Poza tym wydaje mi się, że rana postrzałowa sama w sobie jest prymitywna.

Wskaźnik przestępczości w mieście był bliski zera. No.6 było bezpieczne, więc nie istniała potrzeba, by zwykły mieszkaniec nosił przy sobie broń. A jeśli już ją posiadał, to tylko do polowań. Przepisy pozwalały na dwukrotne organizowanie łowów w ciągu roku. Amatorzy tych przedsięwzięć, z bronią wiszącą im u ramion, wędrowali wtedy na północ w góry. Matka bardzo się temu sprzeciwiała. Mówiła, że nie rozumie, jak ludzie mogą zabijać zwierzęta dla przyjemności, i nie była osamotniona w tych poglądach. W okresowych badaniach opinii publicznej 70% społeczeństwa wyraziło swoją dezaprobatę względem polowania na zwierzęta dla sportu. Zabijanie biednych, niewinnych zwierząt – jakie to brutalne, jakże okrutne…

Ale to krwawiące stworzenie siedzące przede mną nie przypominało lisa czy jelenia. To był człowiek.

- Nie mogę w to uwierzyć. – mruknąłem do siebie pod nosem.

- W co uwierzyć?

- Że istnieją ludzie, którzy są w stanie strzelić do drugiego człowieka… Chyba że… nie powiesz mi chyba, że ktoś z klubu łowieckiego przypadkiem cię postrzelił?

Chłopiec wykrzywił wargi w uśmiechu.

- Klub łowiecki, heh. Właściwie możesz ich tak nazywać. Ale nie postrzelili mnie przez pomyłkę.

- Wiedzieli, że strzelają do człowieka? Przecież to niezgodne z prawem.

- Tak uważasz? Zamiast na lisa, po prostu zdarzyło im się zapolować na człowieka. Polowanie na ludzi. Nie wydaje mi się, żeby prawo tego zakazywało.

- Co masz na myśli?

- Że istnieją myśliwi i zwierzyna.

- Kompletnie nie rozumiem, o czym mówisz.

- Tak podejrzewałem. Nie musisz rozumieć. Więc na serio zamierzasz mnie pokłuć? Nie masz znieczulenia w spray’u, czy czegokolwiek innego?

- Zawsze chciałem komuś zrobić zastrzyk.
Zdezynfekowałem ranę i zaaplikowałem znieczulenie w trzech miejscach wokół niej. Trochę trzęsły mi się ręce, ale w sumie poszło gładko.

- Za chwilę powinno zdrętwieć i wtedy…

- Założysz szwy.

- Dokładnie.

- Masz jakieś doświadczenie?

- Pewnie, że nie. Nie jestem na medycznym kierunku. Ale mam podstawową wiedzę o szyciu żagli. Widziałem to na filmie.

- Podstawowa wiedza o szyciu żagli, mówisz…

Wziął głęboki oddech i spojrzał mi prosto w twarz. Miał wąskie usta, zapadnięte policzki i bladą wysuszoną skórę. To była twarz kogoś, kto nie żył zwyczajnym ludzkim życiem. Rzeczywiście, wyglądał jak nieustannie ścigane zwierzę, wycieńczone i pozbawione drogi do ucieczki. Natomiast jego oczy były zupełnie inne. Nie wyrażały żadnych emocji, ale czułem bijącą od nich nieugiętą siłę. Czy to właśnie była wola życia? Zastanawiałem się nad tym. Nigdy jeszcze nie spotkałem nikogo z takimi oczami, które tak zapadłyby mi w pamięć jak te. I właśnie teraz te oczy wbijały we mnie spojrzenie, bez choćby jednego mrugnięcia.

- Jesteś dziwny.

- Czemu tak mówisz?

- Nawet nie zapytałeś mnie o imię.

- Ach, racja. Ale ja także się nie przedstawiłem.

- Shion*, prawda? Jak taki kwiat?

- Tak. Moja matka lubi drzewa i dzikie kwiaty. A ty jak się nazywasz?

- Nezumi*.

- Hę?

- Moje imię.

- Nezumi… to nie to.

- Nie co?

Ten kolor oczu nie mógł należeć do żadnego szczura. Był zbyt elegancki. Jak… niebo bladym świtem – czy właśnie tak nie wyglądał? Zaczerwieniłem się zażenowany, że zacząłem prawić swoje mądrości jak jakiś kulawy poeta. Celowo podniosłem głos.

- Dobra, zaczynamy.

Nie zapomnij podstawowych kroków przy zakładaniu szwów, powiedziałem sobie. Wszyj najpierw dwa lub trzy jako podstawę, a potem użyj ich jako pomocniczych do przeciągnięcia kolejnych nici. Musi to być zrobione z najwyższą ostrożnością i precyzją… W przypadku ciągłych szwów…

Zadrżały mi palce. Nezumi w ciszy obserwował ich ruchy. Byłem zdenerwowany, ale też trochę podekscytowany. Właśnie wprowadzałem w czyn to, o czym do tej pory jedynie czytałem w podręcznikach. To było niezwykłe uczucie.

Skończyłem szycie i przycisnąłem kawałek czystej gazy do rany. Kropla potu spłynęła mi po czole.

- Więc jednak jesteś zdolny.

Czoło Nezumiego także było wilgotne od potu.

- Po prostu mam sprawne ręce.

- To nie tylko ręce. Twój mózg. Masz tylko dwanaście lat, tak? I wybierasz się na „Specjalny Program dla Uzdolnionych” do najlepszej uczelni. Jesteś super elitą.

Tym razem nie było sarkazmu. To nie był żaden przytyk. W ciszy odłożyłem zabrudzoną gazę i przyrządy do apteczki.

Dziesięć lat temu dostałem najwyższą ocenę w miejskim teście na inteligencję wśród dwulatków. Miasto zapewniało każdemu, kto wyróżniał się zdolnościami umysłowymi czy sportowymi najlepszą edukację, jaką tylko mógł sobie wymarzyć. Do wieku lat dziesięciu uczęszczałem na zajęcia w klasach wyposażonych w najnowocześniejsze sprzęty, pośród innych dzieci z podobnymi do moich wynikami. Pod okiem najwybitniejszych nauczycieli otrzymaliśmy solidną i gruntowną podstawową wiedzę, po czym każdy z nas otrzymał swój własny zespół instruktorów, by rozpocząć kształcenie w kierunku przypisanej specjalizacji. Od dnia, kiedy moja inteligencja została oceniona jako najwyższa, przyszłość była dla mnie pewna. Nieunikniona. Żadna siła nie była w stanie jej zmienić. A przynajmniej tak miało być.

- Łóżko wygląda na wygodne… – mruknął Nezumi, wciąż się o nie opierając.

- Możesz się położyć. Tylko najpierw się przebierz.

Wyciągnąłem czyste ubranie, ręcznik i pudełko z antybiotykami i położyłem to wszystko na kolanach Nezumiego.  A potem dla kaprysu stwierdziłem, że zrobię gorącą czekoladę. Miałem w pokoju wystarczające sprzęty kuchenne, żeby przyrządzić coś ciepłego do picia.

- Niezbyt to modne, co? – westchnął Nezumi i pociągnął za rękaw  koszuli w kratkę.

- Moim zdaniem, na pewno bardziej niż brudna, podarta i zakrwawiona koszulka.

Podałem mu parujący kubek gorącej czekolady. Po raz pierwszy tego wieczoru zobaczyłem jakiś cień emocji w jego szarych oczach. Przyjemność. Nezumi pociągnął duży łyk, po czym mruknął cicho:

- Dobre. Lepsze niż twoje szycie.

- To niesprawiedliwe porównywać te dwie rzeczy. Poza tym uważam, że poszło mi całkiem nieźle jak na pierwszy raz.

- Zawsze taki jesteś?

- Hę?

- Zawsze jesteś taki otwarty? Czy to po prostu normalne dla was, elity spod klosza, nie mieć za grosz poczucia zagrożenia? – ciągnął Nezumi, trzymając kubek w obu dłoniach. – Możecie być sobie w dobrych stosunkach z intruzami, bez żadnego strachu i nie czując niebezpieczeństwa z ich strony, czy tak?

- Czuję niebezpieczeństwo. Strach też. Boję się niebezpiecznych rzeczy i nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. I nie jestem na tyle naiwny, by wierzyć, że ktoś, kto wchodzi do mojego pokoju na pierwszym piętrze przez okno jest szanowanym obywatelem.

- Więc dlaczego?

Miał rację. Dlaczego? Dlaczego opatrzyłem ranę obcemu i do tego jeszcze nawet zrobiłem mu gorącą czekoladę? Nie byłem bezdusznym potworem. Ale nie miałem też w sobie na tyle współczucia i życzliwości, żeby wyciągać rękę do każdego rannego, którego spotkam. Nie byłem święty. Nie znosiłem kłopotów i kłótni. Ale mimo wszystko wpuściłem do środka intruza. Jeśli dowiedziałyby się o tym władze miasta, byłbym w poważnych tarapatach. Mogliby uznać mnie za osobę pozbawioną zdrowego rozsądku. Jeśli tak by się stało, to wtedy…

Moje oczy spotkały się z parą szarych. Odniosłem wrażenie, że widzę w nich nutkę rozbawienia. Tak jakby mogły przenikać przeze mnie i widzieć wszystkie moje myśli. I śmiały się z nich. Ścisnąłem się za brzuch i ponownie spojrzałem na Nezumiego.

- Gdybyś był wielkim, agresywnym facetem, bez zastanowienia natychmiast włączyłbym alarm. Ale jesteś niski, wyglądałeś jak dziewczyna i miałem wrażenie, że za chwilę upadniesz. Więc… Więc zdecydowałem, że ci pomogę. Poza tym…

- Poza tym?

Poza tym twoje oczy miały niezwykły kolor, który widziałem pierwszy raz w życiu. I było w nich coś, co mnie przyciągało.

- Poza tym… Zawsze chciałem wiedzieć, jakie to uczucie zszywać żagle na statku. Chyba podobne.
Nezumi wzruszył ramionami i dopił resztę swojej czekolady. Otarł usta wierzchem dłoni i przejechał dłonią po kołdrze.

- Naprawdę mogę tu spać?

- Jasne.

- Dziękuję.

To były pierwsze słowa wdzięczności, jakie od niego usłyszałem od momentu, gdy pojawił się w moim pokoju.


* Shion to po japońsku „aster” (kwiat).
* Nezumi znaczy po japońsku „mysz” albo „szczur”.