Moja matka siedziała na kanapie w salonie, wpatrzona w zawieszony na ścianie plazmowy telewizor. Gdy zauważyła, że wszedłem, wskazała na ekran. Prezenterka o długich prostych włosach właśnie przed czymś ostrzegała mieszkańców Chronos.
Z Zakładu Karnego w Zachodnim Bloku uciekł więzień. Widziano go ostatnio w okolicy najbogatszej z dzielnic No.6. – Chronos. Z powodu huraganu dystrykt został zamknięty. Tej nocy nikomu nie wolno było wychodzić z domu, chyba że w ekstremalnych przypadkach.
Na ekranie pojawiła się twarz Nezumiego. Pod spodem migały czerwone litery układające się w napis: „VC 103221”.
- VC…
Podniosłem do ust łyżkę z kawałkiem placka wiśniowego. Co roku moja matka tradycyjnie piekła go na moje urodziny. Chciała je w ten sposób upamiętnić, ponieważ w dniu, w którym się urodziłem, mój ojciec przyniósł do domu właśnie ciasto wiśniowe.
Z tego co opowiadała mi matka, ojciec był beznadziejnym przypadkiem, jeśli chodzi o rozrzutne wydawanie pieniędzy i słabość do kobiet, lecz ponad wszystko przywiązany był do flaszki – zaledwie krok dzielił go od wpadnięcia w alkoholizm. Pewnego dnia wrócił pijany do domu, niosąc trzy wiśniowe placki, które okazały się być tak pyszne, że jeszcze długo potem, co roku 7 września mojej matce zawsze przypominał się ich smak. Rodzice rozwiedli się trzy miesiące po incydencie z ciastem. Więc niestety nie mam ani jednego wspomnienia o ojcu. Muszę jednak przyznać, że ten rozwód nie wpłynął jakoś źle na nasze warunki życia. Po tym, jak zdobyłem najlepszy wynik w teście na inteligencję, razem z matką otrzymaliśmy prawo do zamieszkania w Chronos, z kompletnym zabezpieczeniem, jeśli chodzi o wszelkie potrzeby materialne, wliczając w to ten niepozorny, lecz dobrze wyposażony dom. Nie brakowało nam niczego.
- Właśnie mi się przypomniało, że system bezpieczeństwa w ogrodzie jest nadal wyłączony. Nie szkodzi, jeśli go tak zostawię, prawda?
Matka podniosła się powoli. Ostatnio sporo przytyła i sprawiała wrażenie, jakby poruszanie się wymagało od niej dość dużego wysiłku.
- To tylko kolejne utrapienie. Nawet kot przeskakujący przez płot uruchamia alarm, a ludzie z Biura Bezpieczeństwa za każdym razem przychodzą to sprawdzić. Same z tym kłopoty.
Prawie że wprost proporcjonalnie do wzrostu jej wagi, rosła także częstotliwość, z jaką używała słów „utrapienie” i „kłopoty”, nazywając tak większość rzeczy.
- Ale spójrz tylko na niego, jest taki młody. VC… Zastanawiam się, co takiego zrobił.
VC. V Chip. To był skrót od „Violence-Chip”, pierwotnie używany w Ameryce jako nazwa półprzewodnika służącego do cenzurowania treści telewizyjnych. Dzięki niemu można było włączyć w telewizorach opcję niewyświetlania brutalnych czy niepokojących scen. Jeśli dobrze pamiętałem, to termin ten został po raz pierwszy użyty w 1996 roku w poprawce do Ustawy o Telekomunikacji.
Lecz w No.6 VC znaczyło coś bardzo negatywnego. Mordercy, ludzie, którzy usiłowali kogoś zabić, bandycioraz sprawcy innych zbrodni mieli ten chip wszczepiony w ciała. To umożliwiało komputerowe wyśledzenie każdego miejsca pobytu, stanu zdrowia, a nawet wahań emocjonalnych skazańca. Mianem VC określało się w naszym mieście najbardziej niebezpiecznych kryminalistów.
Ale w jaki sposób wyciągnął sobie chip?
Jeśli VC wciąż byłby w jego ciele, zostałby natychmiast namierzony przez miejski system śledczy. Złapanie go bez zwracania niczyjej uwagi nie byłoby żadnym problemem. Ujawnienie jego ucieczki w mediach i zamknięcie terenu Chronos musiało znaczyć, że nie byli w stanie określić jego lokalizacji.
Czy możliwe, że ta rana postrzałowa…? Nie, na pewno nie.
Nigdy wcześniej nie widziałem takiej rany u człowieka, ale z pewnością mogłem stwierdzić, że strzelano do niego z dość dużej odległości. Jeśliby wcześniej próbował wyrwać sobie chip z ramienia, jego rana wyglądałaby gorzej, z poważnym stanem zapalnym i w ogóle… o wiele gorzej.
- Raczej nieciekawie, co? Szkoda, zwłaszcza że to twój wyjątkowy dzień. – westchnęła matka wsypując posiekaną pietruszkę do garnka z gulaszem, stojącego na stole. „Nieciekawie” było następnym słowem z tych, których częściej używała ostatnimi dniami.
Między mną i matką zaznaczało się duże podobieństwo. Oboje byliśmy lekko nadwrażliwi i niezbyt lubiliśmy udzielać się towarzysko. Mieliśmy miłych sąsiadów – tak miłych, że nie dało się o nich powiedzieć choćby jednego złego słowa. Moi koledzy z klasy, mieszkańcy miasta w naszym otoczeniu – wszyscy byli błyskotliwi, inteligentni i dobrze wychowani. Nikt nigdy nie podniósłby na nikogo głosu, nikt nigdy by nikogo nie uraził i nikt też nigdy nie potraktowałby nikogo w sposób, który mógłby choć sugerować nieuprzejmość. Nie istnieli dziwacy, nie istnieli oszuści. Każdy prowadził tak skrupulatnie zdrowy tryb życia, że nawet taka lekko zaokrąglona figura mojej matki była niezwykłą rzadkością. W tym spokojnym, stabilnym i jednolitym świecie, gdzie wszyscy byli tacy sami, moja matka robiła się grubsza z każdym wypowiedzianym głośno „utrapieniem” czy „kłopotami”; i wtedy odkryłem, że zachowanie tych wszystkich ludzi mnie przytłacza.
Złam to.
Zniszcz to.
Co zniszcz?
Wszystko.
Wszystko?
Łyżka wyślizgnęła mi się z palców i z brzękiem uderzyła o podłogę.
- Co z tobą? Błądzisz gdzieś daleko myślami. – Matka przyglądała mi się badawczo. Na jej okrągłej twarzy pojawił się uśmiech. – Rzadko ci się zdarza tak zawiesić. Umyć ci łyżeczkę?
- Ach, nie. To nic takiego. – Odwzajemniłem uśmiech. Serce biło mi tak szaleńczo, że z trudnością oddychałem. Jednym łykiem wypiłem wodę ze szklanki. Rany postrzałowe, krew, VC, szare oczy. Co znaczyły wszystkie te rzeczy? Nie było ich w moim życiu aż do teraz. Jaki miały cel wchodząc mi tak nagle w drogę?
Doznałem nagłego przeczucia. Przeczucia, że nadchodziły wielkie zmiany. Niczym wirus, który infekuje komórki, mutuje je lub zupełnie niszczy, tak ja wyczuwałem, że to co miało nadejść, diametralnie zmieni świat, w którym żyłem i zrujnuje go zupełnie.
- Shion? Poważnie, co się z tobą dzieje? – Tym razem na twarzy matki odmalowało się zatroskanie.
- Wybacz, mamo. Martwi mnie ten referat. Zjem w swoim pokoju. – skłamałem, po czym wstałem od stołu.
* * *
- Nie włączaj światła. – polecił mi niski głos w chwili, gdy wszedłem do pokoju. Nie lubiłem ciemności, więc zazwyczaj zostawiałem światła zapalone. Teraz jednak mój pokój tonął w mroku.
- Nic nie widzę.
- Nie musisz.
Ale kiedy nic nie widziałem, nie potrafiłem się swobodnie poruszać. Stanąłem bezradnie, trzymając w jednej ręce gulasz, w drugiej ciasto wiśniowe.
- Coś ładnie pachnie.
- Przyniosłem ci gulasz i placek wiśniowy.
Usłyszałem w mroku gwizd, najprawdopodobniej wyrażający uznanie.
- Masz ochotę?
- Jasne.
- Masz zamiar jeść w tych egipskich ciemnościach?
- Jasne.
Ostrożnie zrobiłem krok do przodu. Do moich uszu doleciało ciche parsknięcie.
- Nie potrafimy znaleźć drogi nawet we własnym domu?
- Dzięki, ale nie mam zamiaru prowadzić nocnego trybu życia. Widzisz w ciemności?
- Jestem szczurem. Oczywiście, że widzę.
- VC 103221.
Wyczułem, jak Nezumi zesztywniał w mroku.
- Mówią o tobie wszędzie w wiadomościach. Jesteś sławny.
- Ha. Czy nie sądzisz, że na żywo wyglądam o wiele lepiej? Hej, dobre to ciasto.
Mój wzrok powoli przyzwyczajał się do ciemności. Usiadłem na łóżku i popatrzyłem w kierunku, w którym w czerni odznaczała się jego sylwetka.
- Możesz uciekać bez problemu?
- Oczywiście.
- Co zrobiłeś z chipem?
- Jest wciąż we mnie.
- Chcesz, żebym ci go wyciągnął?
- Znowu będziesz mi robił krzywdę? Nie, dziękuję.
- Ale…
- To bez znaczenia. W każdym razie jest teraz bezużyteczny.
- Co masz na myśli?
- To całe genialne VC jest zwykłą zabawką. Wyłączenie tego ustrojstwa to bułka z masłem.
- Zabawka, tak?
- Taak, zabawka. I pozwól, że ci coś powiem – całe to miasto też jest jedną wielką zabawką. Tanią zabaweczką, która jest ładna tylko z zewnątrz.
Nezumi dosłownie zmiótł z talerza gulasz i ciasto. Westchnął z zadowoleniem.
- Więc jesteś pewien, że uciekniesz teraz, gdy miasto postawione jest w stan gotowości?
- No pewnie.
- Ale bardzo ściśle kontrolują obcych, którzy naruszają czyjś teren prywatny i nie są zarejestrowani w bazie danych. W tej dzielnicy jest specjalnie oddzielny system dla takich ludzi.
- Tak myślisz? Ten miejski system nie jest aż tak idealny, jak ci się wydaje. Pełno w nim luk.
- Skąd to wiesz?
- Ponieważ nie jestem jego częścią. Wy wszyscy zostaliście zaprogramowani, by wierzyć, że ten dziurawy, fałszywy bałagan to utopia. Albo po prostu sami pragniecie w to wierzyć.
- Nie ja.
- Hę?
- Uważam, że to miejsce nie jest idealne.
Te słowa ot tak wypadły z moich ust. Nezumi zamilkł. Przed sobą widziałem jedynie nieprzeniknioną ciemność. Nie potrafiłem wyczuć jego obecności. Miał rację, był jak szczur. Nocny gryzoń, ukrywający się w mroku.
- Jesteś dziwny – stwierdził cicho, głosem jeszcze niższym niż wcześniej.
- Serio?
- Tak, jesteś. Te słowa nie wyszłyby z ust super elity. Nie miałbyś przypadkiem kłopotów, gdyby władze się o tym dowiedziały?
- Taa. Spore kłopoty.
- Tak po prostu przyjąłeś do siebie zbiegłego VC i nie zgłosiłeś tego do Biura. Jeśli się o tym dowiedzą, będziesz w jeszcze gorszych tarapatach. Nie daliby ci się wymknąć.
- Wiem o tym.
Nezumi nagle złapał mnie za ramię. Jego chude palce wbiły mi się w ciało.
- Jesteś pewien? To znaczy, to nie mój problem co się z tobą stanie, ale nie spodobałoby mi się, gdybyś został przymknięty z mojego powodu. Czułbym się okropnie… Jakbym zrobił coś złego.
- Miło z twojej strony.
- Mama zawsze powtarzała mi, żebym nie sprawiał innym kłopotów – rzekł lekko.
- Więc masz zamiar sobie iść?
- Nie. Jestem wykończony, a na zewnątrz szaleje huragan. I wreszcie znalazłem łóżko. Będę tu spać.
- Zdecyduj się.
- Tata zawsze mówił, żebym oddzielał dobre maniery od prywatnych uczuć.
- Brzmi jak wspaniały ojciec.
Jego palce puściły moje ramię.
- Widzę, że miałem szczęście, że jesteś dziwny – powiedział miękko.
- Nezumi?
- Hm?
- Jak się dostałeś do Chronos?
- Nie powiem.
- Uciekłeś z Zakładu Karnego i dostałeś się do miasta? Czy to w ogóle możliwe?
- Oczywiście, że to możliwe. Ale nie dostałem się do No.6 na własną rękę. Zostałem wpuszczony. To nie tak, że chciałem się tu w ogóle znaleźć.
- Zostałeś wpuszczony?
- Taa. Można powiedzieć, że byłem eskortowany.
- Eskortowany? Przez policję? Dokąd?
Zakład Karny znajdował się w Zachodnim Bloku, w strefie zwiększonego bezpieczeństwa. Każdy, kto chciał przedostać się stamtąd do No.6, musiał uzyskać oficjalne pozwolenie biura. Ci, którzy mieli specjalne przepustki, mogli wchodzić i wychodzić bez problemu, lecz słyszałem, że nowi petenci czekali przynajmniej miesiąc, by ich podania zostały chociaż przyjęte, a zazwyczaj akceptowano mniej niż dziesięć procent wniosków. Okres pobytu wewnątrz No.6 także z góry surowo określano. Naturalnie wskutek tego, w Zachodnim Bloku zaczęło się gromadzić coraz więcej osób. Większa liczba ludzi czekających na pozwolenie oznaczała coraz większą ilość przydrożnych placówek, w których mogli się zatrzymać lub coś zjeść. Wielu ludzi wciąż przyjeżdżało tam, by pracować bądź założyć własny biznes. Nigdy nie byłem w Zachodnim Bloku, ale z opowiadań wiem, że to niezwykle chaotyczne, ale pełne życia miejsce. Wskaźnik przestępczości miał tam bardzo wysoki poziom, dlatego większość VC zapełniająca cele Zakładu Karnego pochodziła z Zachodniego Bloku. Wyroki w zakresie od jednego roku do dożywotniego więzienia wydawane były w zależności od wieku, historii przestępczej delikwenta oraz stopnia brutalności popełnionej zbrodni. Nie istniała jednak kara śmierci. Zachodni Blok służył jako rodzaj fortecy, w której mieścili się wszyscy ludzie oraz rzeczy o przestępczej naturze i uniemożliwiano im wejście za mury miejskie. Więc po co w takim razie eskortowano stamtąd VC do miasta? Dokąd ich kierowano? I w jakim celu?
Nezumi podczołgał się bliżej na łóżku.
- Prawdopodobnie do „Kropli Księżyca”.
- Ratusz! – wykrzyknąłem. – Centrum miasta? Dlaczego?
- Nie powiem. W każdym razie raczej nie powinieneś wiedzieć.
- Czemu nie?
- Jestem zmęczony. Daj mi spać.
- Czy to coś, o czym nie możesz mi powiedzieć?
- A czy ty możesz zagwarantować, że całkowicie zapomnisz o tym, co już raz usłyszysz? Udawać, że nie słyszałeś? Kłamać w żywe oczy, że nie wiesz o niczym? Możesz być mądry, ale wątpię, czy jesteś na tyle dojrzały, by potrafić tak kłamać.
- Pewnie tak, ale…
- Więc już o to nie pytaj. W zamian, ja nikomu nie powiem.
- Hę? O czym?
- O tym, jak darłeś się przez okno.
Widział mnie. Poczułem jak twarz płonie mi z zażenowania.
- To mnie totalnie zaskoczyło, akurat gdy spuściłem gardę. Wkradłem się do twojego ogrodu i właśnie zastanawiałem się, co mam dalej robić, gdy nagle otworzyło się okno, a ty wystawiłeś przez nie głowę.
- Hej, chwila…
- Patrzyłem, co zrobisz i wtedy zacząłeś krzyczeć. Przez to znów opuściłem gardę. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak wrzeszczał, z miną jak…
- Zamknij się!
Rzuciłem się na Nezumiego, lecz jedyne co poczułem pod sobą, to poduszka. Nezumi natychmiast naparł na mnie z góry. Wsunął rękę pod moje ramię i bez wysiłku odwrócił mnie na plecy. Wspiął się na mnie, chwycił jedną dłonią obydwie moje ręce i przygwoździł je do podłoża, po czym usiadł na mnie okrakiem i brutalnie ścisnął mi nogami biodra. Natychmiast poczułem odrętwienie biegnące przez nogi w dół, aż do koniuszków palców. To było niewiarygodne. W ułamku sekundy zostałem złapany, unieruchomiony i przykuty do własnego łóżka. Wolną dłonią Nezumi błyskawicznie złapał łyżkę od gulaszu, zakręcił nią w palcach, przytknął mi do gardła i lekko po nim przejechał. Pochylił się tak, że jego usta znalazły się tuż przy moim uchu.
- Gdyby to był nóż – wyszeptał – już byłbyś martwy.
Mięsień w moim gardle zadrgał. Zdumiewające.
- Niesamowite. Jest jakiś trik, by coś takiego zrobić?
- Hę?
- Jakim cudem potrafisz tak łatwo kogoś obezwładnić? Są jakieś specjalne sploty nerwów, w które trafiasz, czy co?
Siła przyszpilająca mnie do łóżka zelżała. Nezumi opadł na mnie, trzęsąc się ze śmiechu.
- Nie mogę w to uwierzyć… Jesteś śmieszny. Co za idiota! – z trudem łapał powietrze.
Opasałem Nazumiego ramionami i włożyłem mu dłonie pod koszulę na plecach. Był cały gorący, a jego rozpalona skóra mokra od potu.
- Wiedziałem… Masz gorączkę. Powinieneś zażyć te antybiotyki.
- Nic mi nie jest… Tylko chce mi się spać.
- Jeśli nie obniżysz gorączki, to się odwodnisz. Jesteś rozpalony.
- Też jesteś dość ciepły.
Nezumi westchnął głęboko i zamruczał nieobecnie:
- Żywi ludzie są ciepli.
Zasnął. Niedługo potem usłyszałem jego cichy, miarowy oddech. Wciąż trzymając w ramionach jego rozpalone gorączką ciało, zanim się zorientowałem, ja także zapadłem w sen.
Gdy obudziłem się rano, Nezumi zniknął. A razem z nim kraciasta koszula, ręcznik i apteczka.